Na początku były słowa abp.Jędraszewskiego o strasznym, antychrześcijańskim „ekologizmie”.
Potem swoje pięć minut w Internecie znów miał ks. prof. Guz i jego wystąpienie sprzed kilku lat o „zielonym nazizmie” przy jednoczesnym nawiązywaniu do komunizmu (tak, bo rozumiecie – czerwień zmienia się w zieleń). Natomiast na portalu PCh24 parę dni temu pojawił się artykuł, który już w tytule informował nas, że ekologiści są jak komuniści, gdyż dążą do zniszczenia rodziny. Ja się zaczynam zastanawiać, czy niektórzy polscy duchowni i katoliccy publicyści nie przystąpili czasami do jakichś dziwnych zawodów, w których nagroda przypadnie temu, kto znajdzie najwięcej okruchów nazizmu i komunizmu w dzisiejszym świecie.
Marks już nam nie zagraża
Ja naprawdę rozumiem, że ideologia komunistyczna zadała wiele ran Kościołowi, a starsi księża niekiedy bezpośrednio doświadczali konsekwencji zła, jakie ze sobą niosła. Wyobrażam sobie, że w domach obecnie starszych osób żywe były również opowieści o wojnie i nazistach. Ale, dzięki Bogu – te czasy, te zagrożenia już minęły. Dzisiaj posługiwanie się co chwila argumentem ad Leninum czy ad Marksum świadczy raczej o nierozumieniu współczesnej rzeczywistości i posiadaniu duchowości neurotycznej – niedojrzałej, skoncentrowanej na poszukiwaniu wrogów. Być może jest to również oznaka tego, że polski Kościół – i Polacy z Kościołem jako tako związani – ma te sprawy z przeszłości po prostu nieprzepracowane. Może po przelomie roku 1989 zbyt szybko, jako społeczenstwo rzuciliśmy się w wir konsumpcji, a ciesząc się z dostępności gier wideo, porządnych dżinsów i krasnali ogrodowych pominęliśmy rozliczenie z przeszłością, trudne rozmowy na jej temat…? Freud mówił, że nieprzepracowana trauma powraca w postaci koszmarów – w przypadku części polskich duchownych potencjalnie nieprzepracowana trauma totalitaryzmów powraca w postaci koszmarnie nietrafionych wypowiedzi publicznych. Jednak wierni mają przecież prawo chcieć, aby nasi pasterze pomagali im w zrozumieniu bolesnej przeszłości, w przebaczeniu i formowaniu zdrowej duchowości. Straszenie widmem komunizmu przy każdej okazji jest szkodliwe, nieodpowiedzialne i nierozwijające dla wspólnoty.
Kościół nie popiera nieumiarkowania
Skupiając się na ściganiu ducha Marksa czy Engelsa, nie dostrzegamy niestety nowych,
realnych zagrożeń. Ja osobiście nie obawiam się dzisiaj powrotu Lenina, ale skutków narastającego hedonizmu, który doprowadza do światowych nierówności i do wyczerpywania zasobów Ziemi. Niektorzy polscy Pasterze tłumaczą, że dbałość o środowisko jest ideologią „nie do pogodzenia z chrześcijaństwem”. Takim księżom i biskupom radziłabym, aby odwiedzili uboższe rejony świata, w których ludzie cierpią z powodu głodu, bo my, uprzywilejowani Europejczycy, doimy naszą planetę, ile wlezie. Proponuję również, aby – jako osoby opowiadające się za zyciem – przeczytali, w jaki sposób toksyczne substancje zawarte w smogu wpływają na rozwój dzieci, które przebywają jeszcze pod sercami mam. Mówienie o konieczności ekologicznego nawrócenia nie jest spiskiem przeciwko ludzkości – jest wyrazem troski o najsłabszych, którzy przecież zawsze byli bliscy sercu Kościoła i jego czułego Założyciela. W obliczu zagrożenia ekologiczną katastrofą powinniśmy dawać wiarę nie teoriom spiskowym, ale słowom papieża Franciszka, który w „Laudato si’” zamieścił takie oto spostrzeżenie: „Z faktu bycia stworzonymi na Boży obraz i nakazu czynienia sobie ziemi poddaną nie można wywnioskować absolutnego panowania nad innymi stworzeniami. Ważne jest odczytywanie tekstów biblijnych w ich kontekście, we właściwej hermeneutyce, i przypominanie, że zachęcają nas one do „uprawiania i doglądania” ogrodu świata (por. Rdz 2, 15). Podczas gdy „uprawianie” oznacza oranie i kultywowanie, to „doglądanie” oznacza chronienie, strzeżenie, zachowanie, bronienie, czuwanie”. Nauczanie naszej wspólnoty nie jest nauczaniem antyekologicznym – święci na przestrzeni wieków (zarówno Biedaczyna z Asyżu, jak i św. Jan Paweł II) dzięki kontemplacji przyrody zbliżali się do Boga, a zachowania agresywne i dewastacyjne względem natury (na przykład znęcanie się nad zwierzętami) są przecież zgodnie z nauką katolicką grzechem. Przede wszystkim jednak Kościół zawsze nauczał, że człowiekowi nie wolno jest myśleć tylko o sobie i przestrzegał przed chciwością. Dzisiaj , gdy nasza Ziemia płonie z powodu naszego nieumiarkowania, to nauczanie powinniśmy wyryć sobie w sercach. Chrześcijaństwo, które zachęca do używania dóbr bez ograniczeń i bez oglądania się na innych, staje się swoją własną parodią.
Myślę, że problem jest w jeszcze innym miejscu. Można się zdenerwować, że jakiś biskup znowu zrobił z siebie idiotę, ale to niespecjalnie wpływa na nasze życie. Na życie wpływ ma PRAKTYKA.
A jak to wygląda?
Segregowanie śmieci – Idea OK, robiłem to jeszcze dawniej, tylko aktualny system jest uciążliwy, nieintuicyjny i w dodatku bezsensowny. Jeśli ktoś twierdzi, że papier użyty to wytarcia blatu w kuchni nie jest „bio”, to powinien raczej wrócić do szkoły, a nie brać się za pisanie przepisów.
Wstyd przed lataniem – Są miejsca, gdzie samolot jest podstawowym środkiem transportu. Tym czasem połowa Polaków nigdy nie leciała samolotem, a znakomita większość reszty lata raz na kilka lat lub wręcz kilka razy w życiu. Jeśli zatem ktoś każe mi się wstydzić, że w wieku czterdziestu kilku lat mam na koncie TRZY przeloty, to ja każę się wynosić i nie wracać bez zaświadczenia, że zaczął myśleć. Zwłaszcza, że dla mnie to sukces, bo zarobiłem i się odważyłem.
Hedonizm – Czy w Polsce jest coś takiego? W narodzie, gdzie większość zarabia poniżej 1000Euro miesięcznie, możliwość konsumpcji jest należną zapłatą za pracę. Najpierw był PRL, potem był Balcerowicz – wielu ludzi dopiero w ostatnich latach zaczęło konsumować normalnie, a do hedonizmu jest jeszcze bardzo daleko.
Pozdrawiam.