Ile znacie wierszy o połogu?
Nawet, jeśli jesteś czytaliście poezję Świrszczyńskiej, to jestem przekonana, że o krwi połogowej czytaliście mniej, niż o krwi przelewanej podczas wielkich bitew.
„Wysoką” kulturę przez wieki tworzyli głównie mężczyźni, a oni przecież nie zaglądali pod kołdry położnic. Ich zadaniem było pękanie z dumy z powodu narodzin dziecka – najlepiej syna. O połogu kobiety opowiadały więc sobie ściszonym głosem, we własnym gronie. W jednym z dramatów Eurypidesa, umierająca (w zamian za męża zresztą) Alkestis rozpacza, że kiedy ona umrze, nie będzie komu zaopiekować się jej córką w czasie połogu. Bo mężczyzna przecież na pewno nie sprosta temu zadaniu.
Ale przecież wszyscy mówią, że dzisiaj czasy się zmieniły. Nagie i półnagie ciała spoglądają na nas z okładek kolorowych magazynów, kino klasy A realistycznie pokazuje seks, a kobiety piszą erotyczne powieści. Czy jednak to oznacza, że przełamaliśmy również lęk przed okresem, połogiem, laktacją?
Bynajmniej. W reklamach podpasek i tamponów używamy niebieskiej cieczy. Kobiety karmiące często proszone są o zakrycie się. A reklama ukazująca kobietę w połogu jest „zbyt prawdziwa”, by wyświetlić ją podczas gali Oscarowej, czyli wielkiego święta białych, bogatych i zdrowych mężczyzn.
Nasze społeczeństwo chce oglądać kobiece ciała – ale tylko wtedy, gdy te ciała prezentują seksualną dostępność, gdy uwodzą, są nieskazitelne. Ciało młodej matki to już „za wiele”. Pokazywanie seksu w dowolnych konfiguracjach raczej nas nie szokuje, ale połóg (a także okres) to już nagle „sprawa intymna”. Tymczasem bez połogu nie ma macierzyństwa, które podobno jako Polacy szanujemy i podziwiamy. Bez połogowej krwi, bez plam z mleka, bez obolałego krocza lub brzucha po cięciu cesarskim nie powstanie i nie rozwinie się nowy człowiek.
Jedną z rzeczy, za które jestem wdzięczna mojej mamie, jest to, że seksualność nigdy nie była u nas w domu tematem tabu. To, jak wyglądały u nas rozmowy na ten temat, zilustruję za pomocą anegdoty. Otóż pewnego razu, w wieku około 6 lat, w miejscu pełnym ludzi zupełnie nagle zapytałam: „mamo, kto to jest cwel?”. Serio. Nie mam pojęcia, skąd w tamtej chwili wzięło mi się to pytanie. Mama jednak udźwignęła je i, przy niemałym audytorium, odpowiedziała spokojnie: „cwel to więzień wykorzystywany seksualnie przez innych więźniów”. Moja ciekawość została zaspokojona, a co więcej – zrozumiałam, że zadawanie różnych pytań jest OK.
Nie wiem jednak dlaczego, choć byłam naprawdę dobrze wyedukowana, nie widziałam zbyt wiele o połogu.
Nikt nie przygotował mnie na to, że czas po urodzeniu dziecka to spotkanie twarzą w twarz z własną fizjologią. Że będę miała duży i miękki brzuch, choć przecież już nie ciążowy. Że oprócz eksplozji zachwytu nad moją piękną córeczką (która była i jest najpiękniejszym dzieckiem na świecie! ?) nastąpi eksplozja laktacyjna. Że będzie tyle krwi i będzie tak bolało. Że nie będę miała na nic siły, a w nocy będę budziła się cała mokra, bo organizm musi pozbyć się w nadmiaru wody. Że będę tak bardzo chciała zajmować się maleństwem, a jednocześnie tak bardzo nie będę miała energii. I że ciagle będzie towarzyszył mi niepokój, jak poradzę sobie jako matka. Że absolutnie nie będę wtedy sexy mamą, ani intelektualistką zaaferowaną losem świata, ale spuchniętym kłębkiem leżącym pod kocem, na podkładzie poporodowym i pijącym zieloną herbatę, za którą tęskniłam w ciąży.
U części kobiet dochodzi do tego wszystkiego baby blues, który u mnie akurat się nie pojawił, albo różne poporodowe powikłania i problemy ginekologiczne.
Dlaczego nie widziałam, ze połóg to tak trudny czas i co dokładnie będzie się działo? Po części pewnie dlatego, że kobiety z mojej i Kacpra rodziny o tym nie mówiły. Może się wstydziły, może nie umiały, może wyszły z założenia, ze wystarczą ogólne hasła i przypomnienie, ze gdyby coś się działo, to należy natychmiast zgłosić się do lekarza (podobnie jak po zakończeniu tego okresu)? Na pewno również dlatego, że na WDŻ, który miałam przecież w szkole, mówiliśmy o tym, jaka fajna jest przyjaźń i że jak mamy okres, to znaczy, że już możemy zajść w ciążę, a nie o tym, w jakich dokładnie okolicznościach rodzi się człowiek.
Ale kobiety często nie wiedzą nic o połogu, bo w filmach, reklamach i w mainstreamowych mediach ten temat nie istnieje. Młoda mama często nie wie zatem, co w połogu jest normą, a co patologią, wymagającą konsultacji z lekarzem. Do tego ma często poczucie alienacji, bycia gorszą, nieatrakcyjną, czy – jak powiedziała mi kiedyś jedna pacjentka -„zużytą”. Kobieta po urodzeniu dziecka nie jest już – jak dwieście lat temu – otoczona siostrami i kuzynkami, lecz często zostaje sama. A raczej – ma towarzysza w postaci lęku o dziecko i lęku przed własnym ciałem, które jest teraz inne, nabrzmiałe, słabe. Takich ciał nie ma w reklamach (prawie nikt nie reklamuje podkładów poporodowych ani tych wielkich podpasek). Takich ciał nie pragną mężczyźni – więc po prostu pozostają one w ukryciu.
Najlepszym, co możemy zrobić, jest edukowanie własnych dzieci, młodzieży, z którą pracujemy i kobiet, które spodziewają się pociech. Ja wiem, że za kilkanaście lat porozmawiam na ten temat z Alą – opowiem jej o tym, że był w naszym życiu taki czas, kiedy bardzo, ale to bardzo ją kochałam, ale 80 procent opieki nad nią (nie licząc karmienia) sprawował tata. Bo ja sama po tym, jak dałam jej życie, byłam kompletnie bez życia.
A za autentyczność reklamy fridamom z całego serca dziękuję. Mam nadzieję, że ja i moja córka doczekamy takich czasów, kiedy o połogu, okresie, laktacji i menopauzie będzie mówiło się tak, jak mówić się powinno – normalnie.
Z pewnością wszystkim nam wyjdzie to na dobre.
Megan
Moze doczekamy sie takich czasów… Kiedy do szkół wejdzie Edukacja sekaualna albo WDŻ z prawdziwego zdarzenia. Uwazam ze to jest niezbędne mimo internetu.