Oglądamy z Mężem „Koronę królów” z ogromnym zaangażowaniem – mówię to poważnie. To chyba ten sam mechanizm, który każe mi od czasu do czasu zjadać całą paczkę chipsów, choć wiem, że nie czuję się po nich najlepiej i że są niezdrowe. I że tak naprawdę to przecież ich nie lubię.
Serial, który miał przybliżyć współczesnym widzom życie wybitnych władców Polski i przenieść nas do wieku katedr, posiada dialogi rodem z „M jak Miłość”, kostiumy przypominające te ze szkolnych akademii oraz poziom aktorski, który jest… niezadowalający. Przy każdym odcinku mamy poczucie, że ten serial po prostu musi się zacząć, rozkręcić, że jeszcze zacznie się dziać i producenci pokażą nam, jak to na Wawelu drzewiej bywało. Odcinek za odcinkiem, tak jak chips za chipsem, nic się jednak nie zmienia – głód nie zostaje nasycony, a pojawia się ociężałość, niesmak, poczucie marnowanego czasu.
Nie twierdzę wcale, że tylko seriale robione z rozmachem „Gry o tron” są warte uwagi. Na kartach historii kina zapisało się przecież wiele filmów, które miały niski budżet, nikt nie wróżył im sukcesu, a jednak okazały się hitami – przykładem może być „Ojciec chrzestny” lub mój ukochany „Kiler” z naszego polskiego podwórka. „Korona królów”, nawet bez obecności spektakularnych efektów, mogłaby pozostać serialem, którego fabuła skupiałaby się na dworskich intrygach i codziennym życiu mieszkańców dawnego Krakowa – to wymagałoby jednak konkretnej wizji, finezji, wyczucia ducha epoki oraz jasno sprecyzowanej wizji tego, co właściwie reżyser chce widzom pokazać. Zamiast tego otrzymujemy zbiór „wyobrażeń na temat”: królowa Jadwiga nieustannie modli się „Zdrowaśkami” (choć modlitwa ta powstała po jej śmierci!) – bo kiedyś to lud był pobożny. Król Kazimierz jest człowiekiem na wskroś nijakim – może miało to sugerować, że „król też człowiek”. Jego żona Anna natomiast lubuje się w rozsypywaniu kłosów zboża na nagim torsie męża – w ten sposób scenarzysta podkreśla, że w jej żyłach wciąż płynie pogańska krew. Pisząc to zdanie, słyszę w głowie kultowy utwór Donatana, tyle że „słowiańskie” mój umysł zastepuje słowem „pogańskie”. Jest gorzej, niż sądziłam.
Ale przecież każdemu zdarzają się niepowodzenia – mogło się przecież zdarzyć, że TVP po prostu zrobiło nie najlepszy serial. Ktoś by go profesjonalnie skrytykował, ktoś napisał na Facebooku, że to gniot i porażka. Ale „Korona królów” stała się fenomenem – posiada własny „fanpage” (a raczej „hejtpejdż”) z memami nią inspirowanymi. ASZ Dziennik poświęcił jej niemało miejsca, a portale rozrywkowe pełne są przeróbek fotosów z serialu z dziwnymi podpisami. Sądzimy, że dzieje się tak z prostego powodu: twórcy serialu nie mieli pokory, nie zakładali, że może jednak nie wiedzą wszystkiego o kinematografii. Według zapewnień pewnego wpływowego w TVP pana, serial miał być największym sukcesem od 30 lat. Część osób związanych z nim uważała, że będzie on lepszy niż „Wspaniałe stulecie”, hit tureckiej telewizji. Nie udalo się. Widzowie dopatrzyli się błędów, takich jak wspomniana już „afera zdrowaśkowa” czy źle dobrane kostiumy. Twórcy i osoby zajmujące sie promocją wolały iść w zaparte, wprowadzając w błąd opinię publiczną, podając zaledwie wycinek z wypowiedzi eksperta (choć serial miał nas przecież edukować!), niż przyznać się do błędu. Gdyby twórcy powiedzieli coś w stylu „Drodzy widzowie, zrobiliśmy niskobudżetowy serial inspirowany historią Polski. Wiemy, że nie jest idealnie – będziemy wdzięczni za uwagi, postaramy się, by kolejne odcinki były coraz lepsze” o wiele mniej osób uśmiechałoby sie szyderczo. Zabrakło pokory, zbyt mało było dystansu. Za to płaci się wysoką cenę – zwłascza w dobie bezwzględności internetu.
Ponoć emisja „Korony królów” przyniosła pewien pozytywny efekt – Polacy bardziej zainteresowali się historią, o czym świadczą wyniki wyszukiwąń w Google. Jeszcze lepiej by było, gdyby serial sam w sobie przynosił odpowiedzi na pytania naszych rodaków i przedstawiał dzieje Kazimierza Wielkiego i jego dworu nie tylko przez pryzmat pogaduszek przy kawie (a raczej kaszy gryczanej, której w serialu sypie się naprawdę dużo). Nie jestem psychofanką historii, jednak serial o życiu najwybitniejszych polskich władców naprawdę obejrzałabym chętnie. Być może za parę lat powstanie produkcja na naprawdę wysokim poziomie – mam nadzieję, że pozwoli mi ona się poczuć się nie jak wtedy, kiedy wbrew zdrowemu rozsądkowi jem chipsy – lecz jak wtedy, gdy zadowolona z siebie, zajadam lekką, lecz pożywną sałatkę owocową.
„Korona królów” jest produkcją polską, a wiec oszczędną 🙂 Stąd ta kasza gryczana (choć ostatnio podrożała!) i ten wieczny post. I stąd ten zamaszysty dwór z aż 4 osobami :-))
Co do zdrowasiek można dywagować; modlitwę tę znano najpierw w zakonach (zanim trafiła do ludu), w których królowa Jadwiga przebywała zatem miała prawo ją poznać.
Co do reszty….. oglądam Koronę, bo lubię dawać pole mojej wyobraźni; jakbym odnalazła się w tamtych czasach, jak przemierzałabym konno te lasy i łąki……. i moja wyobraźnia pracuje bo ma wiele pola do popisu- pustego 🙂