Macierzyństwo to bez wątpienia jedna z najpiękniejszych przygód w życiu. Ale przygody mają to do siebie, że czasami powodują poczucie zagubienia, zmęczenie, a nawet chęć wycofania się. Przygoda to przecież zupełna odwrotność siedzenia w bujanym fotelu – to mnóstwo silnych, przeplatających się ze sobą emocji. Dlaczego więc bycie matką miałoby wiązać się jedynie z rozanieleniem, zachwytem nad każdym uśmiechem dziecka i chęcią bycia przy nim przez cały czas?
Matka Polka nie ma lekko. Z jednej strony musi być twarda, wytrzymała, samodzielna – społeczeństwo nie lubi matek „niezaradnych”. Nie lubi nawet matek, które chwilę po porodzie nie wyglądają jak Anna Lewandowska (tę kwestię próbuje odczarować między innymi trenerka Kasia Bigos, biorąc udział w kampanii „Fake Off”, mającej pokazać, że ciało po porodzie może wyglądać inaczej, niż ciała z okładek fitnessowych pism). Matka Polka powinna być w dobrej sytuacji materialnej – na mężu wisieć nie wypada, a w razie rozpadu związku – na alimenty nie ma co liczyć. Społeczna sieć wsparcia nie istnieje – matki, ciotki, kuzynki mieszkają daleko i pracują, więc dziecko i dom trzeba ogarnąć własnymi rękami. Trzeba też być gotową na szybki powrót do pracy – w końcu Polacy cenią wartości rodzinne i kochają dzieci, ale nie wtedy, kiedy rodzą je własne pracownice. Ale jednocześnie młoda matka musi być taka, jaką chce widzieć seksistowska tradycja przodków – wrażliwa, łagodna, wyprana z trudnych emocji. Nawet temat depresji poporodowej czy łagodnego baby bluesa budzi w Polsce niezrozumiałe kontrowersje – zakłada się, że jeśli matka kocha dziecko, to nie może ani przez chwilę pomyśleć „mam dość”, „nie udźwignę tego”, „czemu on się znowu drze?!”. Ojcom nie wypada się na dziecko nie gniewać – matki nie mają przyzwolenia na frustrację.
W uwalnianiu emocji matek nie pomagają wyobrażenia Matki Bożej z Dzieciątkiem, jakie znamy z kościołów. Maryja jest na nich zawsze uśmiechnięta, zapatrzona w Swojego Syna, lub ewentualnie zatroskana – na niektórych ikonach Miriam patrzy smutno w dal, przewidując przyszłe cierpienia Jezusa. Z pewnością Matka Boga była najlepszą z matek, której próg frustracji był o wiele wyższy, niż mój czy moich mających dzieci znajomych. Ale jestem przekonana o tym, że ona również co jakiś czas odczuwała bezsilność, wyczerpanie, chęć przespania chociaż pięciu godzin, nieprzerwanych krzykiem Dziecka. Bo, powiedzmy sobie szczerze, jest to po prostu wpisane w bycie matką – tak samo jak miłość do dziecka i gotowość opieki nad nim.
Było dla mnie totalnym zaskoczeniem, kiedy dowiedziałam się, że w sztuce minionych wieków Maryja była czasami przedstawiona podczas… karania Jezusa. I to nie matczynym upomnieniem, ale na przykład rózgą. Żeby było jasne: absolutnie nie popieram przemocy wobec dzieci i uważam, że nic, żadne zachowanie potomka nie jest powodem do zadawania mu bólu. Ale fakt istnienia wizerunków tego rodzaju jest może stanowić swoisty detoks na łagodną formę szantażu emocjonalnego, jakim jest ukazywanie Miriam jako Matki niezłoszczącej się, niemającej potrzeb fizjologicznych – a więc odczłowieczonej.
Matki, wściekajmy się. Mówmy otwarcie o tym, że bycie nieustannie potrzebną dziecku bywa nie tylko uskrzydlające, ale też potrafi doprowadzić do szału. Że czasami nie mamy ochoty przez kilka godzin tulić dziecka do piersi, a raczej miałybyśmy ochotę wyjść z domu i wrócić nad ranem. Po kilku piwach lub chociaż niezłej komedii w kinie. Że macierzyńska schizofrenia (bądź twarda-bądź łagodna) obecna w Polsce powoduje poczcie winy. To, że nie okazujemy wściekłości, żalu, nie mówimy o tym, jak bardzo chcemy spędzić kilka godzin bez dziecka nie sprawia, że te emocje znikają – po prostu znajdują ujście gdzie indziej, na przykład w cichej rywalizacji z dzieckiem, w emocjonalnym odrzuceniu, wbijaniu w poczucie winy („wszystko dla ciebie poświęciłam, a ty tak się odwdzięczasz…?!).
Lepiej dla naszych dzieci będzie więc, jeśli nie będziemy się bały prosić o pomoc. Możemy czasami przekazać drącego się niemowlaka jego ojcu i powiedzieć „teraz ty go uspokój”. Możemy chcieć wyjść z domu bez wózka czy chusty. Mamy prawo odczuwać złość, zniecierpliwienie, przygnębienie. I możemy – a nawet powinnyśmy! – te emocje werbalizować.
I wcale nie oznacza to, że swoich dzieci nie kochamy.