No to Franciszek znowu włożył kij w mrowisko – powiedział, że z chrztem nie należy czekać, aż człowiek będzie dorosły i sam dokona wyboru, ale by nie zapominać o chrzcie naszych pociech. Ojciec Święty powiedział:
” Niektórzy myślą: »ale po co chrzcić dziecko, które tego nie rozumie? Poczekajmy, aż dorośnie, zrozumie i samo poprosi o chrzest«. Ale to oznacza brak ufności w Ducha Świętego”.
I jak to pogodzić z miłością do dziecka, która powinna być bezwarunkowa oraz opierać się na wzajemnym szacunku, zaufaniu i bliskości, a nie na przymusie?
Nie chcę rozwodzić się nad tym, że Konstytucja gwarantuje rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z ich własnymi przekonaniami. Nie jest więc niczym dziwnym, że wierzący rodzice chcą, aby ich dzieci – jak to się mówi po kościelnemu – wzrastały w wierze. Tak jest i już.
Sęk tkwi w czymś innym. Otóż osoby – wierzące i nie – opowiadające się za zwlekaniem z chrztem dziecka do czasu, aż ono samo wyrazi taką chęć, zdają się nie zauważać, że nie istnieje coś takiego, jak neutralne światopoglądowo wychowanie potomka. Owszem, dziecko można (i, jak sądzimy, należy) wychowywać do otwartości na świat i nie ukrywać przed nim, że obok nas żyją ludzie wyznający inną religię, mający inny system wartości. W wychowaniu katolickim nie chodzi o zamknięcie dziecka w katoenklawie (ani o życie na katolickim osiedlu, jakie powstaje pod Krakowem…). Tak czy inaczej, wychowujemy dziecko w jakimś systemie przekonań. Jeśli rodzice są naprawdę wierzący (a nie tylko chodzą do kościoła ze „święconym”), to siłą rzeczy przekażą dziecku religijne wartości – chociażby chodząc w niedzielę do kościoła i tłumacząc, czemu to robią. Jeżeli natomiast są niewierzący lub „wierzący niepraktykujący”, to również taki model duchowości przekazują swojemu dziecku, bo ono przecież prędzej czy później zapyta, czy Bóg istnieje i czy w niego wierzymy. Wychowanie neutralne światopoglądowo wymagałoby, aby w takiej sytuacji odpowiedzieć „nie odpowiemy Ci na to pytanie, musisz sam odnaleźć odpowiedzi”, ale… przecież widzimy, że to brzmi absurdalnie.
Sam chrzest nikomu nie robi krzywdy. Jeżeli rodzice w znaczenie tego sakramentu nie wierzą i niosą dziecię do świątyni w białej szacie tylko po to, by później na chrzcinach wypić kielicha z wujem Mirkiem i ciotką Halinką, to dla dziecka wydarzenie to nie będzie miało dużego znaczenia – chyba, że samo postanowi zbliżyć się do Kościoła w przyszłości. Nie są znane przypadku poparzenia głowy na skutek kontaktu z wodą święconą. Fleischer twierdził, że „wszystko jest komunikacją” – jeżeli więc o Bogu nie mówimy, nie podejmujemy tematu duchowości, to wychowujemy dziecko w przekonaniu, że nie są to sprawy istotne. I to również nie jest wychowanie światopoglądowo neutralne.
Z drugiej strony – jeżeli decydujemy się ochrzcić dziecko, bo coś to dla nas oznacza, to bierzemy na siebie ogromną odpowiedzialność: musimy dołożyć starań, by wychować je w wierze, ale niepolegającej na straszeniu piekłem za niezjedzony obiad czy wmawianie latorośli, że „przeklinanie to wbijanie Panu Jezusowi gwoździ”. Taki styl wychowania to quasi-religijna tresura, która nie pomaga w budowaniu głębokiej duchowości, a co najwyżej nerwicy eklezjogennej. My sami musimy więc troszczyć się o swój rozwój duchowy, by w przekazie o Bogu być autentycznym.
A gdzie w tym wszystkim otwartość? Otóż każdy rodzic – także głęboko wierzący i uduchowiony – powinien zastanowić się, co zrobi, jeśli jego dziecko w przyszłości stwierdzi, że w Boga nie wierzy (lub wierzy inaczej, niż byśmy chcieli). Może się zdarzyć tak, że w okresie burzy i naporu, który pojawia się zwykle, gdy dziecko ma naście lat, latorośl zacznie manifestacyjnie ziewać w kościele, a na rodzinnych imprezach rzucać cytatami z Dawkinsa. Inna wersja wydarzeń to ta, kiedy dziecko w pełni dorosłe świadomie decyduje się na „rozwód” z Kościołem. Jasne, można z potomkiem pogadać, zachęcić, ale nie można go zmusić do wiary.
Bo przecież własne dzieci kochamy niezależnie od ich światopoglądu.
Zupełnie nie rozumiem gdzie widzisz „włożenie kija w mrowisko” przez papieża? Nie powiedział nic co by było nowego, powtórzył to co Kościół mowi już kilka wieków.
Nie zgadzam sie rownież z opinia jakoby „ze dla dziecka nie będzie to miało dużego znaczenia” jeżeli ochrzci sie je bez należytego podejścia do tej uroczystości rodziców. Jest to zdanie nieprawdziwe wg tego co głosi Kościół Katolicki. Chrzest absolutnie zmienia wszystko, wiec znaczenia dla dziecka ma podstawowe. I nawet jeżeli odrzucasz teologia tego sakramentu to gdybys miała okazje rozmawiać z osobami ochrzonymi jako dorosłe, bardzo wiele z nich powie Ci ze życie w łasce po chrzcie znacznie różni sie od życia przed nim
Zaraz, zaraz, nikt oczywiście nie neguje mocy Chrztu św., ale ona nie objawia się na „pstryk”. Każdy sakrament wymaga współdziałania człowieka, jego otwartości. W przypadku Chrztu dziecka, współdziałania jego rodziców. Jeśli tego współdziałania nie będzie, jeśli potem tej otwartości nie będzie u ochrzczonego, to i owoców tego sakramentu może nie być. Piszę „może”, bo Duch Św. jak wiadomo „tchnie kędy chce”. Sakrament formalnie jest „niezmywalny”, ale jego owoce można zaprzepaścić czy wręcz odrzucić i tu żadnego automatu nie ma, bo to jest wolność człowieka. W tym znaczeniu może być tak, „że dla dziecka nie będzie to miało dużego znaczenia”
Panie Rafale, w punkt 🙂
To, że Kościół naucza czegoś od wieków, nie oznacza, że mówienie o tym nie jest włożeniem kija w mrowisko – Franciszka krytykują przecież za tę wypowiedź zwolennicy „wolnego wyboru”.
Owszem, dla osoby ochrzczonej, ale która nie będzie wychowana w wierze i jako dorosły człowiek nie podejmie decyzji, że chce żyć blisko Boga, fakt bycia ochrzczonym nic nie będzie znaczył. Nie będzie tego odbierał tak, że ktoś ograniczył jego wybór religii, ponieważ nie czuje się przez sam fakt chrztu do bycia zobowiązanym do wiary.
Chrzest odciska na duszy piętno, które jest wieczne, ale nie jest przecież magicznym rytuałem, który tworzy z dziecka katolika na piątkę z plusem. Człowiek musi powiedzieć Bogu „tak” – łaskę można przecież odrzucić, bo Miłość zakłada także opcję powiedzenia „nie”. I wtedy to, że byłem ochrzczony, oznacza dla mnie tylko tyle, że w niemowlęctwie rodzice zanieśli mnie do kościoła w przebraniu bezy i pozwolili oblać głowę zimną wodą.
Życzę Pani by doświadczyła Pani działania Żywego Działającego Boga. Chrześcijanizm to nie system wartości, to nie światopogląd. To relacja z Bogiem Zywym i obecnym dziś. Oczywiście każdy ma wybór z kim che się przyjaźnic a z kim nie.
napiszę trochę przekornie: po co mam uczyć dziecko np. języków? jak dorośnie, niech samo wybierze, czy chce się uczyć i – w wolności – niech się uczy. Ale jakie będą skutki takiej postawy? ot, to takie moje skojarzenie co do tematu…..