Nigdy osobiście nie spotkałam ks. Kaczkowskiego. Oczywiście, bardzo tego żałuję, ale… i tak mam wrażenie, że ten charyzmatyczny ksiądz jest mi kimś niezwykle bliskim. Po jego odejściu przechodziłam autentyczną żałobę – wszystkie te etapy, o których pisała Kubler-Ross: od zaprzeczania, przez gniew i depresję, po pogodzenie się z faktem śmierci mojego duchowego idola. Dlatego też, kiedy wzięłam do ręki biografię ks. Kaczkowskiego, byłam nieco wystraszona. Dlaczego? Otóż większość biografii znanych i ważnych osób, jakie przyszło mi przeczytać, to wykute z patetycznych zdań pomniki, gdzie autor kreuje bohatera swojej książki na niezniszczalnego herosa, męczennika lub ofiarę systemu (jaki by on nie był). Zdarzają się też biografie pisane tak, jak szkolne wypracowania – z wyszczególnieniem ważnych dat i kilkoma zdaniami opisu, bez zagłębiania się w życie wewnętrzne. Pozytywnemu nastawieniu do pozycji nie sprzyjały również spore gabaryty „Życia pod prąd” – w mojej głowie pojawiła się myśl, że oto w moich (niegodnych) dłoniach spoczywa kolejna biografia-pomnik. Zapowiadało się na ciężką przeprawę – iskierką nadziei było jednie to, że książkę tę popełnił Przemysław Wilczyński, czyli człowiek „Tygodnika”. TEGO „Tygodnika”. Klamka zapadła – jedziemy z czytaniem.
„Życie pod prąd” okazało się biografią nieszablonową, książką pisaną – tak właśnie! – pod prąd „nurtowi monumentalistycznemu”, obecnemu często w polskiej literaturze faktu. Biografia napisana przez Wilczyńskiego, oczywiście, opowiada o życiu Jana Kaczkowskiego, od dzieciństwa, przez nieświętą młodość (do której sam ks. Kaczkowski się przyznawał), po diagnozę nieuleczalnej choroby i śmierć. Znajdziemy tutaj także zarys dziejów przodków założyciela puckiego hospicjum (bez rozwlekania i wdawania się w genealogiczne niuanse) z uwzględnieniem stosunku członków rodziny naszego „onkolcelebryty” do duchowości i religii, a także opis perypetii na drodze kapłańskiej. Przede wszystkim jednak znajdziemy tutaj prawdziwego Jana Kaczkowskiego – nie tylko księdza (skrótu „ks.”, zapewne nie bez przyczyny, na próżno dopatrzeć się w tytule), ale nieszablonowego, wychodzącego poza schematy człowieka.
Ale „Życie pod prąd” to nie tylko historia życia księdza, który – jak stwierdził ks. Boniecki – „uratował honor polskiego kapłaństwa”. To opowieść wielowymiarowa – o współczesnej Polsce, o Kościele, przez który można zostać „sklepanym”, chcąc robić to, co stanowi przecież esencję Ewangelii, o cierpieniu i śmierci, o służbie zdrowia i wreszcie o rodzinie, która musi zmierzyć się z dramatem śmiertelnej choroby syna i brata, co jest trudne nie tylko ze względów egzystencjalnych, ale i logistycznych. Matka ks. Kaczkowskiego wspomina między innymi o permanentnym braku czasu, która wiąże się z opieką nad chorym synem. Sądzę, że jest to przełamanie tabu codziennego życia blisko tak poważnie chorego człowieka.
Czy książka odpowiada na pytanie, jak to się stało, że nieznany nikomu wikary z małej parafii został najbardziej rozpoznawalnym duchownym w kraju? Sądzę, że tak – autor dowodzi, że tu nie ma tu jednego czynnika, a sprawczość (którą często ks. Janowi przypisywano) była efektem wychowania, jakie otrzymał, a także wielu jego cech i decyzji. Na pewno przyczyniła się do tego otwartość rodziny Kaczkowskich oraz Niedzielów, odwaga i bezpośredniość (ks. Kaczkowski otwarcie mówił o tym, że nie został przyjęty do jezuickiego nowicjatu z powodu niepełnosprawności), gotowość do łamania schematów (z jednej strony ks. Kaczkowski był fanem mszy trydenckiej, z drugiej – nie prezentował duchowości „oblężonej twierdzy” oraz gotowość do podjęcia ryzyka – w książce znajdziemy fragment mówiący o rozmowie, jaką duchowny odbył z profesorem Trojanowskim, podczas której zgodził się na ryzykowną operację zmniejszania guza.
Biografię napisaną przez Wilczyńskiego można odczytać na wiele sposobów – jeśli chcemy, będzie to opowieść o duchowym dojrzewaniu. Możemy też widzieć w niej głównie historię człowieka, który – wbrew obecnym w Polsce tendencjom do dzielenia społeczeństwa według klucza swój- nie swój – pozostał odpornym na szufladkowanie. Możliwy jest także odbiór tej książki jako opowieści o niezłomności i wytrwałości – bo Wilczyński prezentuje nam rozmowy z osobami, które wiedzą, jak wiele absurdalnych przeszkód musiał pokonać ks. Kaczkowski, by rozwinąć puckie hospicjum. I wreszcie, możemy tę pozycję określić mianem psychologicznego wielogłosu – bo o tej samej osobie wypowiada się ponad setka ludzi, którzy księdza (lub jeszcze nie księdza) poznali na różnych etapach jego życia i byli z nim w różnych relacjach.
Biografia autorstwa Wilczyńskiego nie jest cukrową laurką. Jest rzetelnie zrealizowaną próbą przybliżenia czytelnikowi – niezależnie od tego, czy znał on wcześniej księdza „onkocelebrytę” i czy zdarza mu się bywać w kościele – postaci człowieka, który żył pod prąd. Pod prąd – parafrazując zawartą w książce wypowiedź pielęgniarki, pracującej z ks. Janem – całemu pukającemu się w czoło światu.