Zapewne, gdybym tę książkę przeczytała rok lub dwa lata temu, nie odebrałabym jej tak emocjonalnie, jak teraz. „Mama” poruszyła mnie chyba najbardziej ze wszystkich książek, jakie miałam okazję przeczytać w tym roku, z pewnego prostego powodu – to ja jestem główną bohaterką tej brawurowej powieści.
Matka Polka biedująca
Zdradzę Wam pewien sekret: od paru tygodni jestem zaangażowana w nową działalność. Kiedy uda mi się położyć Alę spać, a w domu robi się cicho, prowadzę lajwy dla grupy początkujących pisarzy. Ich celem jest, rzecz jasna, pomoc ziomkom po piórze w udoskonaleniu własnego warsztatu. Pewnego razu temat lajwa dotyczył konstrukcji bohatera literackiego (czyli jak tworzyć postać, która zapadnie nam w pamięć). Rzecz jasna, niemal od razu zaczęłam mówić o tym, że postać, która zostaje zapamiętana przez czytelników, to taka, która wywołuje silne emocje i jest wielowymiarowa. I pierwszą postacią z polskiej literatury najnowszej, jaka przyszła mi do głowy, była właśnie tytułowa Mama z książki Kubryńskiej. Wobec tej kobiety nie da się być obojętnym: budzi ona litość i współczucie (zachodzi w ciążę z nieodpowiedzialnym kolesiem ze studiów, który nie nadaje się do roli ojca, a do tego zmaga się z biedą), ale też gniew i politowanie (gdy wyżywa się na swoim dziecku, nie dostrzega jego problemów i bez sentymentu stwierdza, że ma osobowość borderline). Mama z „Mamy” jest bezimienna – macierzyństwo niemal kradnie jej tożsamość. Nie stać jej na hipsterskie produkty dla niemowląt – pampersy po spacerze suszy na grzejniku; stan błogosławiony jest dla niej przekleństwem (nienawidzi wówczas swojego ciała), a do tego otwarcie mówi o odczuwaniu niechęci wobec swojego uroczego i bardzo mądrego dziecka. Nie można przy tym powiedzieć, że Mama swojego dziecka nie kocha – ona po prostu nie jest mistrzynią w zakresie (jakże modnego dzisiaj!) rodzicielstwa bliskości. Sądzę więc, że tworząc taką postać, Kubryńska nie łamie tabu – ona ściera je na proch.
Mama – portrecistka Polski
Ale „Mama” to książka nie tylko o macierzyństwie. W moim odczuciu jest to także opowieść o przemocy, która w Polsce ma się świetnie, jest sposobem komunikowania się, który wpaja się nam od dziecka. Autorka głosem Mamy opisuje wychowawczy terror w rodzinie jednego z głównych bohaterów, ukrywany pod płaszczem kompulsywnego przestrzegania dobrych manier, a także jego wpływ na późniejsze życie tegoż bohatera. Poznajemy pozbawiony empatii i przemocowy personel oddziału położniczego, na którym na świat przychodzi Piotruś, syn Mamy, a także przemoc społeczeństwa polskiego względem matek (rzekomo stojących w nadwiślańskim kraju na piedestale). Otoczenie Mamy chętnie raczy ją informacjami, jak powinna żyć i wychowywać swoje dziecko (potęgując przy tym jej poczucie winy) – niemal nikt natomiast nie garnie się do tego, by jej pomóc. Samotna, wystraszona Mama jest zatem coraz bardziej sfrustrowana, na czym cierpi jej relacja z synem… i koło się zamyka, mamy tkwią w klatce społecznych oczekiwań i lęku o swoją przyszłość. I ja – od niedawna również mama (albo Mama) – również zastanawiam się nad tym, jak tę cholerną klatkę rozpieprzyć. Wprawdzie nie jestem matką samotną, nie zmagałam się z poporodową depresją, a moja sytuacja zawodowa wygląda całkiem sensownie, ale…
… doskonale wiem, czym jest upokorzenie i rażący brak kompetencji personelu na polskich oddziałach położniczych (nawet w szpitalu, o którym mówi się, że posiada „IV stopień referencyjności”),
… otrzymałam dziesiątki (a może setki) idiotycznych rad dotyczących tego, jak powinnam zajmować się swoim dzieckiem, choć wcale o nie nie prosiłam – a raczej prosiłam o to, by pewne komentarze wygłosić do lustra, a nie do mnie,
… dowiedziałam się od pewnego „zatroskanego” pana, że jestem złą matką, ponieważ „nie żyję tylko dla dziecka”,
… choć naprawdę wspaniale czuję się w roli matki, to jednak bywam zmęczona, wściekła i przybita, gdy nie wiem, czemu moje dziecko płacze. I nie myślę wtedy o etosie matki i wbudowanym w niego poświęceniu, tylko o tym, że chciałabym wyjechać w Bieszczady.
Więc przyznaję – Mama to także mój opis. I, prawdopodobnie, większości matek w Polsce.
Macierzyństwo – pole wiecznej walki
Sądzę, że największym „osiągnięciem” autorki jest ukazanie trudów macierzyństwa w dwóch wymiarach: po pierwsze tym społecznym, związanym z obecną w Polsce trudną sytuacją młodych matek – zwłaszcza tych samotnych. Kubryńska zabiera nas w koszmarną podróż na polską porodówkę, pokazuje, jak beztrosko ojcowie dzieci podchodzą do obowiązku alimentacyjnego (i jak mało robi z tym państwo), pozwala podejrzeć, jak wygląda poszukiwanie pracy przez kobietę, która niedawno została matką. Z drugiej strony autorka opisuje wewnętrzne przeszkody i konflikty, z jakimi muszą radzić sobie matki: poczucie winy, chęć bycia najlepszą matką na świecie, lęk przed dorastaniem dziecka i jednocześnie chęć odpoczynku od niego. Te dwie rzeczywistości w „Mamie” nieustannie się przeplatają – brak pieniędzy popycha bohaterkę w ramiona poczucia bycia beznadziejną matką; jej samotność natomiast sprawia, że w pewnym momencie jest ona szczerze zdziwiona, że mogłaby w ogóle domagać się od ojca dziecka pomocy, która zwyczajnie należy się jej synowi.
Jestem przekonana, że w dobie pięknych i zadbanych instamatek, na których twarzach nie znajdzie się oznak zmęczenia, a raczej perfekcyjny makijaż, w epoce hipsterskich warsztatów dla mam dotyczących budowania więzi, promowania (niekiedy bardzo nachalnego) rodzicielstwa bliskości, ta książka jest jak otwarcie okna, jak przewietrzenie. Myśl „możesz choć trochę odpuścić” jest – również dla mnie – prawdziwie uwalniająca.
Więcej serca niż rozumu
Z reguły nie czytam takich wpisów, bo nie lubię. Jednak ten Twój jest taki mega prawdziwy i to jest w nim fajne. Prawda jest taka, że każdy ma gorsze lub lepsze dni a w internecie pokazujemy tylko to o chcemy…
Angelika Szelągowska-Mironiuk
Cieszę się, że przypadł do gustu – zapraszam częściej 😉
B.
Ja mam trójkę i sądziłam że nie zauważę trzeciego, ale zauważyłam zmęczenie, dużo większe niż wcześniej. Wszystko co opisałeś to moja rzeczywistość, może w mniejszym natężeniu ale jednak.
Do tej pory pamiętam dobre rady od najbliższych osób przy pierwszym dziecku. Teraz z kolei zmęczenie moje i męża odbija się na dzieciach. 🙁