Starość nie jest trendy.
Większość z nas chciałoby zachować młodość jak najdłużej – w tym celu farbujemy włosy, chodzimy na siłownię, kończymy kolejne studia. Kobiety, kiedy zauważają u siebie oznaki menopauzy, często tracą pewność siebie i zamykają się w domu (lub nawet, jak pisała Nosowska w „A ja żem jej powiedziała…” eksponują w łazienkach wiadome produkty higieniczne, by zaprzeczyć przekwitaniu). Mężczyźni mają swój legendarny „kryzys wieku średniego” (tak naprawdę trudności z mierzeniem się z posiadaniem za sobą mniej więcej połowy życia miewają także panie), kiedy to pragną jeszcze „zachłysnąć się” młodością.
Jednak niezależnie od tego, jak bardzo inni będą nas czarować, że „w ogóle się nie zmieniamy”, jak drogie kremy będziemy sobie aplikować, jak długo będziemy się dokształcać – w końcu wejdziemy w etap starości. Nawet najlepiej nawilżona i zadbana skóra w końcu pokryje się zmarszczkami, a władze umysłowe zaczną słabnąć. Boimy tych momentów – i jest to naturalne i uzasadnione, bo przecież bycie osobą starą oznacza, że być może czasu na świecie (i to spędzonego w dobrym zdrowiu) pozostało nam niewiele. Ten strach przed starością ma także odzwierciedlenie w naszym języku – kednym z efektów „starościofobii” jest używanie eufemizmu „człowiek starszy” zamiast „człowiek stary”. Nie wiem, jak Wy, ale ja zamierzam pewnego dnia powiedzieć o sobie „jestem starą kobietą„.
Niestety, niekiedy z powodu lęku przed kruchością własnego, próbujemy się odciąć i odseparować od ludzi starych. Może to prowadzić do dyskryminacji i wyrzucenia starców poza nawias społeczeństwa. Zagrożenia te na szczęście zauważył papież Franciszek, który zachęca nas, abyśmy słuchali opowieści naszych przodków i uczyli się od nich. Można powiedzieć, że z inicjatywy Papieża powstała książka „Dzielenie się mądrością czasu”, która w Polsce ukaże się 12. listopada nakładem Wydawnictwa WAM. Jej autorem jest sam Franciszek oraz osoby mocno zaawansowane wiekiem – ta arcyciekawa pozycja składa się nie z socjologicznych opracowań na temat starości, ale po prostu opowieści starych osób. W ich słowach znajdziemy i gorycz, i zachwyt, i – jak dla mnie przede wszystkim – wielką, życiową mądrość.
Zafascynowana ideą, którą stworzył Papa Francesco, postanowiłam podzielić się z Wam historiami związanymi z tym, czego nauczyłam się od starych ludzi, obecnych (kiedyś lub teraz) w moim życiu.
Moja prababcia, uosobienie czułości
Gdyby czułość i bezwarunkowa miłość miały przybrać ludzką postać, to z pewnością wyglądałyby jak moja prababcia Kornelia. Opiekowała się mną przez pierwsze lata życia, a także wtedy, kiedy w wieku szkolnym poważnie zachorowałam. Nigdy nie była mną zmęczona, nigdy nie nudziło jej to, co mówię. Zawsze trzymała moją stronę podczas konfliktów, a gdy zrobiłam coś nie tak – cierpliwie mi to tłumaczyła. To właśnie ona wysłuchiwała moich lamentów po pierwszym miłosnym niepowodzeniu – i mojego młodzieńczego dramatu nigdy nie zbagatelizowała. Opowiadała mi historie o wojnie, okupacji i „działaniu” przedwojennej polskiej wsi, co mnie – miłośniczkę klimatu rodem ze „Znachora” – niezmiernie fascynowało. We wszystkim, co wobec mnie robiła, było mnóstwo ciepła i delikatności. No dobra – prawie we wszystkim. Kiedy miałam chyba sześć lat, przechodziłam przez płot i spadłam z niego wprost na głowę. Wtedy – po raz pierwszy i ostatni w życiu – dostałam od prababci burę. Jednak moja nieznająca się na psychologii i psychoterapii babcia później przeprosiła mnie za swoje zachowanie! Dziś wydaje mi się to po prostu niezwykłe, tak samo jak fakt, że gdy miałam około dwunastu lat, powierzyła mi swoją tajemnicę z przeszłości.
Ważnym elementem prababcinego wychowania w moim życiu było też to, że umiała wyznaczyć mi pewną granicę. Choć niemal na zawołanie smażyła mi naleśniki (takich nikt nie jest w stanie przyrządzić!) i gotowała zupę pomidorową (przez pewien czas nie chciałam jeść niczego innego), to jednak, kiedy odmawiała poranne i wieczorne pacierze ze starej książeczki do nabożeństwa, nie pozwalała sobie przeszkadzać – jedynie przez chwilę patrzyła na mnie z uśmiechem i wracała do modłów. Myślę, że to dzięki mojej prababci wiem, to własnie doświadczenie bezgranicznej miłości i akceptacji sprawia, że człowiek staje się silny. Mam nadzieję, że tę właśnie czułość i troskę będę w stanie przekazać swojej córce. Dziś bawię się z Alą w niektóre zabawy, których nauczyła mnie Babcia Nela. Może kiedyś ona będzie w ten sposób bawiła się ze swoimi dziećmi…?
Jeśli zostanę rekinem (lub chociaż łososiem) biznesu, to stanie się to dzięki dziadkowi
Gdybym miała na palcach policzyć, ile razy w życiu słyszałam, że mam charakter po dziadku Andrzeju, to… na palcach rąk i nóg mojej rodziny by tych palców. zabrakło. Mój dziadek pod wieloma względami przypominał Andrzeja Talara z serialu „Dom” – jako młody chłopak wyjechał z rodzinnej wsi na Kujawach do technikum we Włocławku, a następnie ukończył Politechnikę Łódzką. Wiele lat później został dyrektorem świetnie prosperującego zakładu włókienniczego w Sochaczewie, a za swoją działalność otrzymał masę wyróżnień. Wszystko, co osiągnął, zawdzięczał swojej ciężkiej pracy i niesamowitemu uporowi, a także Bogu – po ukończeniu studiów udał się do łódzkiej katedry, aby podziękować Szefowi za pomoc. W tym roku my w tej samej katedrze chrzciliśmy naszą córkę.
Dziadek zawsze był dumny jak paw z moich szkolnych sukcesów, a do tego motywował mnie, by nigdy nie spoczywać na laurach. On nigdy nie mówił mi, że powinnam siedzieć w kącie i czekać, aż ktoś mnie znajdzie – zaszczepiał we mnie pewność siebie, chęć próbowania nowych rzeczy i dążenie do celu. To on nauczył mnie pływać, on motywował mnie, żebym w końcu zrobiła prawo jazdy (nie przyszło mi to łatwo!), on woził mnie na angielski na drugi koniec miasta. Pamiętam pewną zabawną scenę z dzieciństwa, która chyba dobrze wyraża to, jak wyglądała nasza relacja: otóż pewnego razu ktoś zrobił mi przytyk z powodu bardzo bladej skóry. Odpowiedziałam wtedy, że przecież „szlachta zawsze miała jasną skórę!”, co mój dziadek skwitował okrzykiem „Brawo!” i szeroko się uśmiechnął. Poza tym, kiedy próbowałam wspinać się po drzewach, on nie straszył mnie, że spadnę, ale pokazał mi, jak robić to dobrze. Dziadek nauczył mnie też, że innych ludzi należy szanować, ale jednocześnie nikt nie ma prawa mnie obrażać, a ja, jeśli jestem czegoś pewna, mam stać twardo po stronie swoich racji.
Jednocześnie nasza relacja bywała trudna. Dwie uparte (i raczej choleryczne) dusze nie mogły przecież się ze sobą nie kłócić – ale kłótnie w charakterystyczny sposób budowały naszą bliskość. Spory z dziadkiem były dla mnie lepszą szkołą argumentacji, niż pisanie rozprawek na polskim. Jednocześnie, dziadek potrafił być czuły i opiekuńczy (gdy chorowałam, zjawiał się u mnie w domu z gorącą zupą), potrafił też niemal wszystko załatwić. To właśnie on – magister inżynier włókiennictwa udzielił mi najlepszej lekcji teologii w życiu (moi znajomi, którzy to czytacie, przepraszam, że będziecie „wysłuchiwać” tej historii kolejny raz!). Pewnego dnia, będąc kilkulatką, zapytałam dziadka, czy bardziej kocha mnie, czy Pana Boga. On odpowiedział pytaniem: „A Ty wolisz jeść chleb czy jeździć na rowerze?”. Oczywiście wybrałam drugą opcję. Dziadek powiedział wtedy: „No widzisz. A gdybyś nie jadła chleba, nie mogłabyś jeździć na rowerze”. Genialne, nieprawdaż?
Wierzę w Boga (i Kościół) za sprawą babci Kacpra
Ale w moim życiu ogromną rolę odegrała także osoba, z którą nie wiążą mnie więzy krwi. Mam tu na myśli babcię Kacpra, mojego zacnego Męża. Kiedy byłam na etapie burzy, naporu i wściekłości na Kościół (bo jego reprezentacją był w mojej głowie mój sochaczewski kościół parafialny, gdzie wspierano prawicę i rozgłośnię radiową dla prawdziwych Polaków), babcia Kacpra włożyła mi w ręce „Tygodnik Powszechny”. I to było wydarzenie, które wywróciło moje duchowe (i nie tylko!) życie do góry nogami. Dzięki tej wywodzącej się z przedwojennej inteligencji, swego czasu zaangażowanej w ruch oporu przeciw władzom PRL kobiecie, sięgnęłam po publicystykę Turowicza, Sporniaka i – oczywiście! – pokochałam księdza Bonieckiego.
Kiedy miałam już pewien background, zaczęłam amatorsko „studiować” teologię, zaczytywać się w ks. Haliku, ks. Tischnerze oraz liznęłam ks. Hellera. Jedak przede wszystkim – znalazłam dla siebie miejsce w Kościele. Odbyłyśmy wiele wciągających dyskusji o Synodzie, JPII, Benedykcie i Franciszku, a także polityce polskiej i zagranicznej. Gdyby nie babcia Kacpra, pewnie nadal byłabym młodą (choć w sumie już nie aż tak) gniewną, pomstującą na Radio Maryja i polityczne kazania w kościołach. Dzięki niej odrzuciłam swój szczeniacki antyklerykalizm i poznałam kościelną rzeczywistość z zupełnie innej strony. Bez niej nie byłoby przecież Katolwicy! Kiedy piszę te słowa, zdaję sobie sprawę, że wciąż jej za to wszystko nie podziękowałam. Zrobię to przy najbliższej możliwej okazji.
Nie będzie wcale wyolbrzymieniem, jeśli powiem, że tym starym ludziom zawdzięczam samą siebie. Oni ukształtowali mnie swoimi opowieściami i postawą.
Zachęcam Was do tego, abyście w komentarzach (na blogu lub na fanpage) pisali, czego Wy nauczyliście się od dziadków, pradziadków lub innych osób w podeszłym wieku. Autorów trzech najciekawszych komentarzy nagrodzimy właśnie książką „Dzielenie się mądrością czasu”.
Jestem pewna, że macie wiele do opowiedzenia.
Ppp
Świetny artykuł.
Nie mam nic do dodania, bo moi dziadkowie zmarli wcześnie – myślę jednak, że rzadko tak bywa, byśmy dostali coś wielkiego od jednej osoby. Często ważne są malutkie kamyczki, dostawane od rozmaitych ludzi, z których każdy ma minimalne znaczenie, ale po jakimś czasie układa się z nich sensowna mozaika.
Pozdrawiam.
Gosia
Jestem wdzięczna mojemu Dziadkowi za opowieści z czasów II Wojny i za lekcję miłości do Babci, którą nam pokazał przy jej odchodzeniu do Pana.
Pamiętam, jak po szkole przychodziłyśmy do Dziadków na zupę i pajde chleba, krojoną koniecznie „w powietrzu” z bochenkiem przy piersi. Do tego herbata z imbryka, zalewana w kolejności: chłodna esencja, dodajemy cukier, mieszamy i dolewamy wrzatku. Nigdy nie rozumiałam czemu cukier w tej kolejności, ale Dziadek twierdził, że tak lepiej smakuje.
Babcia za to zaplatała najlepsze warkocze, choć włosy spinała tak mocno, że az bolało. Wiazała je gumkami z dętki od rowera.
Jak się tak powspomina, to tęsknota wraca…
thorgi
Ciekawa uwaga na temat TP w Pani artykule (wątek poboczny). Ja mam/miałem takie wrażenie, że to pismo wyprowadzające ludzi z KK, a tu proszę zupełnie inne świadectwo. Jak widzę w rodzinie, że ktoś zaczyna kupować TP – myślę 'ocho, zaczyna się’ :-). Kiedyś byłem oddanym czytelnikiem tego pisma w latach 90, dziś zaglądam tam sporadycznie…
Katolwica
Dziękuje za ten komentarz. To pokazuje jak wiele jest w Kościele różnych wrażliwości 🙂
Andrzej
Dzień Dobry, babcie i dziadka straciłem, gdy byłem jeszcze bardzo młody… Dlatego chcę teraz o tym z drugiej strony – sam jestem od niedawna dziadkiem. I tak bardzo chciałbym dać Wnuczce wszystko to, czego mi samemu brak, a co uważam jest bardzo pożyteczne – pogodę ducha, radość życia…
Też chciałbym, żeby moja Wnuczka czytała podane przeze mnie lektury. Stąd na najniższych półkach są Augustyna „Wyznania”, Mertona „Siedmiopiętrowa góra”, czy Guardiniego „Bóg”. Łucja ma jedenaście miesięcy, a już do nich zagląda 🙂 „Gościa Niedzielnego” też lubi wziąć do ręki 🙂
Katolwica
Panie Andrzeju, poproszę o adres aby Wydawnictow mogło wysłać książkę 🙂
Andrzej
Jejku, skąd Pani wie, że jestem łasy na książki? 🙂 Serdecznie pozdrawiam i – proszę o Pani adres mejlowy pod który wyślę swój adres pocztowy. Bardzo serdecznie Panią pozdrawiam.
Katolwica
A widzi Pan, mam radar na książkoholików 😉
Angelika.szelagowska@gmail.com
Agnieszka
W moim sercu na zawsze wyryły się słowa Babci, które zawsze mi powtarzała, a które również i ja sobie powtarzam dzisiaj kiedy jej już nie ma, zwłaszcza w najtrudniejszych momentach życia: „Żyj nadzieją, Pan Bóg Cię nigdy nie opuści”. Ktoś pomyśli oczywiste, jednak dla mnie niezwykłe w swej prostocie. Babcia całą ufność pokładała w Bogu, a jej historia pokazała mi, że Pan Bóg ma plan na życie każdego człowieka. Dzięki niej wiara
w Boga stała się dla mnie fundamentem życia.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nauczyła mnie bardzo wiele i dopiero dzisiaj to odkrywam, kiedy kształtuje się moja dojrzałość i pewne rzeczy dopiero teraz jestem
w stanie zrozumieć. W różnych momentach życia wracałam do tego jak ona postępowała, jak żyła. Przykład jej życia pokazał mi, że mogę być kobietą bardzo wrażliwą
i jednocześnie bardzo silną, co nie dla wszystkich jest oczywiste i oceniając powierzchownie mylą wrażliwość z kruchością charakteru. Otrzymałam od niej pakiet
w sam raz na dzisiejsze czasy. Pokazała jak ważna jest troska o drugiego człowieka, szacunek, zwykła życzliwość, dbałość o relację, które utrzymywała do późnej starości, odwiedzali nas ludzie, którzy dowiadując się, że „jeszcze żyje” chcieli się z nią zobaczyć. Zawsze mówiła, że „trzeba żyć z ludźmi”, jakie to znowu proste, a jakie prawdziwe
w obliczu dzisiejszych powierzchownych często relacji, gdzie coraz więcej mówi się
o problemie samotności w tłumie, szerzący się brak zrozumienia i chęci prawdziwego poznania drugiego człowieka. Dzięki niej nasz dom jest zawsze gościnny i otwarty, bo sama tak robiła, zachodząc w głowę, kiedy okazało się, że nie ma akurat nic czym mogłaby poczęstować, oprócz oczywiście przysłowiowej kawy i herbaty.
W jej oczach widać było pasję życia, naprawdę, do dzisiaj wspominam ten błysk w oczach, który dzisiaj często trudno znaleźć, bo tak często się narzeka. Ona doceniała wszystko, cieszyła się, że doczekała wiosny, witała z radością, każdego nowego wnuka i prawnuka, ciągle myślała o innych i o tym jak mogłaby pomóc, czuła się potrzebna, myślę, że również w tym tkwiła jej siła i tajemnica długiego życia. Była szczerze wszystkim zainteresowana, ludźmi i ich sprawami, autentyczna, zawsze szukała i broniła prawdy, ciekawa świata. Zawsze zabawne było dla mnie, jak przekręcała słowa. Pamiętam, jak mówiła sprawdziłabyś mi w „Internie Agniesiu…” co oznaczało Internet oraz nie zapomnij wysłać „mercedesa” co oznaczało sms, do tej pory się zastanawiam się skąd się u niej to wzięło, aczkolwiek wzbudzało czułość i uśmiech.
Pewnie nie zabrzmi to zbyt poważnie, bo przecież każdy o tym wie i dowiaduje się już dosyć wcześnie w swoim życiu, ale mi osobiście odejście Babci pokazało, że śmierć istnieje naprawdę. Do tego czasu zawsze umierał ktoś gdzieś tam, wydawało się mi to takie odległe, takie że niby jest a nie ma. To uczucie, kiedy przed momentem z kimś rozmawiasz, a za chwilę już go nie ma i zostaje wrażenie, że przecież jeszcze tyle było do powiedzenia. Teraz na pewno patrzę na bliskich z jeszcze większą miłością bo wiem, że śmierć mimo, że nawet przewidywana, w tym przypadku z powodu bardzo podeszłego wieku, przychodzi niespodziewanie i zawsze za wcześnie i jak bardzo prawdziwe są słowa „Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą”.
Starzy ludzie to skarbnica mądrości życia.
Bożena
Piękna opowieść o Twojej Babci, pełna miłości i ciepła. Rzeczywiście była osobą niezwykłą. Taką ciekawość świata i ludi u osób starszych niezmiennie podziwiałam.Dziękuję, że podzieliłaś się nią z nami.Pozdrawiam serdecznie.
andrzejw
W 45 roku małżeństwa, napisałem swoją, naszą autobiografię, o której moja nauczycielka powiedziała, że będzie do niej jeszcze wiele razy wracać. Inny emerytowany pedagog, powiedział, że powinni ją przeczytać wszyscy nauczyciele, księża i wychowawcy. Koledzy z pracy powiedzieli, że nie mogłem lepiej oddać stosunków panujących w zakładzie. Serdeczny kolega z lat szkolnych i pracy ocenił, że gdyby mnie nie znał, pomyślałby, że to fikcja. Rodzina, poza niektórymi, połknęła języki. Ksiądz proboszcz ocenił, że mogłem pisać dokładniej i dosadniej, choć polemizuję z modelem rodziny lansowanej przez księży, i traktujących rodziny wielopokoleniowe, jak zagrożenie dla małżeństwa.
Cóż dodać? O seksie małżeńskim przerabianym w Kościele, powinno się jak najmniej, bo szkodzi czasem bardziej, niż przysłowiowa teściowa(babcia). Małżonkowie powinni być sobie oddani i żyć jeden dla drugiego(ciągle u nas aktualne). Partner(ka) to złe słowo. Pozdrawiam