#tomniezmienilo
Kiedy zobaczyłam, że najnowszym tematem dla blogosfery Deonu jest opisanie swojej przemiany (oczywiście w ujęciu duchowym), pomyślałam sobie, że właściwie to odpadam w przedbiegach. Moje życie religijne nie obfituje w mistyczne uniesienia – czegoś “nie z tej ziemi” doświadczyłam właściwie tylko raz. Nigdy nie byłam też typem fanki pielgrzymek na Jasną Górę czy stadionowych spotkań ze znanymi charyzmatykami, więc siłą rzeczy, nie mogłam wrócić z nich odmieniona. Kiedy jednak myślę o tym, jak wyglądało moje życie duchowe paręnaście lat temu i jak wygląda teraz, to dostrzegam istotną różnicę. Doszłam do wniosku, że tym, co pomogło mi ogarnąć kościelną rzeczywistość i zbudować relację z Bogiem, był mój kryzys wiary, charakteryzujący się swego czasu dość ostrym przebiegiem. Ponieważ sama opuściłam już duchowy OIOM, a mój stan jest raczej stabilny, postanowiłam podzielić się tym, jak żyło mi się w obliczu zagrożenia duchowego życia i jak wyglądała religijna rekonwalescencja.
“A mój ksiądz ma dziecko!!!111”
Choć nie wywodzę się z ortodoksyjnej rodziny, to jednak sprawy religijne dla mnie i osób w moim otoczeniu zawsze były istotne. W szkole podstawowej pilnie uczęszczałam na katechezę i wygrywałam religijne konkursy (serio!). Wszystko zmieniło się, gdy weszłam w okres burzy i naporu, któremu towarzyszy zwykle (tak było i u mnie) kryzys autorytetów. Na sprawy związane z wątpliwościami i niepewnością typowymi dla wieku dorastania, nałożyło się coś jeszcze – kiepsko prowadzone lekcje religii, uczestnictwo w szkolnych, niezbyt przemyślanych rekolekcjach i kilka księżowsko-obyczajowych skandali w moim rodzinnym mieście. Konsekwencją tych niefortunnych zdarzeń było to, że moje podejście do Kościoła zaczęło się zmieniać. Zauważyłam to, czego mój dziecinny umysł nie był w stanie zarejestrować – uwikłanie Kościoła w politykę, fiksację wielu duchownych na sprawach seksu, traktowanie niektórych grup wiernych jako katolików drugiej kategorii, którym mówi się, jacy powinni być, przy jednoczesnym odmawianiu prawa głosu. Kazania w mojej parafii powodowały u mnie wściekłość, z Lednicy, której hasłem było “Kobieta – dar i tajemnica”, wróciłam z poczuciem niesprawiedliwości w zakresie traktowania przez Kościół osób różnych płci, a na antyklerykalnych forach znajdowałam wpisy w stylu “Mój proboszcz ma dziecko i nie płaci alimentów!!!!1111”. Napotkane autorytety religijne (między innymi katecheci) nie potrafili udzielić odpowiedzi na moje pytania, niekiedy racząc mnie truizmami w stylu “pewne sprawy są trudne”. I wtedy pojawiły się w mojej głowie myśli: a jeśli rację mają luteranie lub agnostycy? A może to wszystko to tylko wymysł, mający sprawić, by ludzie oddali stery swojego życia w ręce kogoś, kto z chęci posiadania władzy mami ich życiem wiecznym, którego istnienia nie sposób wykazać ani jednoznacznie odrzucić?
Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest…
W moich duchowych rozterkach nie byłam osamotniona – całkiem sporo osób z mojego otoczenia było targanych różnego rodzaju wątpliwościami. Pamiętam wiele wieczornych (a nawet nocnych) dyskusji na tematy religijne i pokrewne, które kończyły się z jednej strony poczuciem, że dotykamy czegoś ważnego, a z drugiej – niedosytem, ponieważ pewne kwestie nadal pozostawały bez odpowiedzi. Jednocześnie, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, to myślę, że tak naprawdę wszyscy, którzy zmagaliśmy się wtedy z poważnymi wątpliwościami co do istnienia Boga, bardzo chcieliśmy Go odnaleźć. Te wszystkie intelektualne rozkminy przybrały u mnie dramatyczny obrót w sytuacji, gdy mierzyłam się z chorobą i śmiercią bardzo ważnej dla mnie osoby. Zaczęłam wówczas przedzierać się przez katolicką (i nie tylko) eschatologię i żywić szczere pragnienie, aby “pogłoska” o istnieniu Boga – nawet surowego i gniewnego – była prawdziwa. Nic nie wydawało mi się wówczas tak przerażające, jak myśl o tym, że śmierć miałaby być końcem wszystkiego, bramą, za którą rozpościera się nicość. Odczuwałam więc coś w rodzaju głodu istnienia Boga. Nie spowodowało to jednak rzucenia się w wir praktyk religijnych,a raczej przyczyniło się do intensyfikacji poszukiwań. Moją modlitwą (jeśli można to tak nazwać, bo przecież nie byłam przekonana, czy Adresat w ogóle istnieje) stały się słowa jakże bliskiego mi wówczas Kochanowskiego: “Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest, lituj mej żałości”…
“Szuka ten, kto wierzy”
Mój kryzys wiary nie zakończył się w sposób spektakularny – nie spadłam z konia (lub jakiejkolwiek innej wysokości) rażona blaskiem Stwórcy. Było to po prostu ukończenie pewnego procesu, który finalnie okazał się ważny i potrzebny. Przez cały ten czas, próbując zrozumieć, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej, zaprzęgałam do roboty swój intelekt. Czas poszukiwań był dla mnie czasem intensywnej lektury – i to zarówno forów, na których królowali antyklerykałowie, jak i Ojców Kościoła. Coś w rodzaju przełomu miało miejsce, gdy Babcia mojego obecnego Męża dała mi do rąk “Tygodnik Powszechny” (można powiedzieć, że doświadczyłam własnego “Weź, czytaj!). Był to dla mnie początek nowego etapu – powoli zaczęło docierać do mnie, że w Kościele są ludzie, którym niezbyt po drodze z polską prawicą (która też ma w swoich szeregach wspaniałe osoby!) i dla których wiara to znacznie więcej, niż tarcza do obrony światopoglądu. Pomyślałam więc – na początku dość nie śmiało – że skoro w Kościele są ludzie tacy, jak ks. Boniecki, ks. Tischner, Szymon Hołownia czy s. Chmielewska, to może znajdzie się miejsce także i dla mnie. Zrozumiałam coś, co być może dla wielu osób jest oczywiste, ale dla mnie długo takie nie było – że mam prawo do pytań, do wątpliwości, do krytykowania wypowiedzi biskupów, które są dziwne. I że wcale nie oznacza to dla mnie ekskomuniki. Sądzę też, że dzięki mojemu kryzysowi zbudowałam autentyczną i opartą na zaufaniu relację z Szefem – choć może właściwsze byłoby powiedzenie, że w zbudowałam relację w ogóle, bo w czasach pacholęctwa Bóg był dla mnie bardziej straszliwą figurą, aniżeli żywą Osobą. Nie oznacza to, że sama przyznałabym sobie medal dla Katoliczki Roku – w moim duchowym życiu zdarzają się wzloty i upadki, a w mojej relacji z Najwyższym pojawiają się zgrzyty. Mam jednak poczucie, że wiem, w co wierzę – i tym razem jest to mój świadomy wybór. Rzecz jasna, bardzo szanuję i podziwiam osoby, których wiara zawsze płonęła “jasnym płomieniem” – ja jednak musiałam stanąć oko w oko z wątpliwościami, aby odkryć katolicyzm dla siebie. Na podstawie własnych doświadczeń mogę więc powiedzieć każdemu, kto zmaga się z kryzysem wiary, by nie starał się go za wszelką cenę “gasić” ani ignorować. Pytania, które kłębią się w naszej głowie, warto wyartykułować, podobnie jak rozczarowanie kościelną rzeczywistością i wszystkie trudne doświadczenia związane z relacją z Szefem. Kryzys wiary nie musi oznaczać końca – może stać się początkiem czegoś bardziej dojrzałego, trwałego, po prostu naszego. Wciskanie się w pierwszokomunijny garniturek lub sukienkę nie załatwią problemu – nasza pobożność musi podlegać zmianom. Dla ukojenia tych, którzy zastanawiają się, czy takie poszukiwania nie oddalą ich ostatecznie od Boga, chciałabym podzielić się cytatem z ks. Tischnera, który przeczytałam już po nawróceniu i który naprawdę mocno utkwił mi pamięci: “To nie poszukiwanie wiary jest źródłem wiary, ale wiara jest źródłem poszukiwania. Nikt nie szuka, nie wierząc, że znajdzie. Szuka ten, kto wierzy”. A zatem, jak mówi młodzież, keep calm. Znajdziesz.
Brać, co dają?
Jasne, Kościół to nie catering dietetyczny – nie mogę wybrać sobie stałego menu według własnych upodobań. Decydując się na bycie we wspólnocie, przyjmuję do wiadomości, że w pobliżu mnie (a już na pewno w zasięgu moich odbiorników radiowych) znajdą się pazerni księża, niekompetentne katechetki i katolickie poradnie małżeńskie, których personel chętnie wytłumaczy młodym dziewczynom, czy kobieta może nie chcieć wyjść za mąż i dlaczego jednak musi chcieć. Mogę – i powinnam – wybierać media czy spowiedników, którzy sprawiają, że wzrastam duchowo, zamiast zapadać się w bagno frustracji. Przy odrobinie wysiłku naprawdę możliwe jest namierzenie kościołów czy duszpasterstw, gdzie na pierwszym miejscu stawiana jest Ewangelia, a nie polityczne upodobania proboszcza. Jednocześnie wiem, że będąc w świętym Kościele, na pewno spotkam ludzi, którym (na ten moment) daleko do postawy świętych mężów. Choć czasami czuję wściekłość i ogromny żal wobec ludzi Kościoła (na przykład gdy dowiaduję się o cenzurze wobec s. Olech na EKAI), to jednak nie mam ochoty się stąd zwijać. W takich sytuacjach bardzo mocno przyklejam się do porównania użytego przez Szymona Hołownię, jakoby poczta nie traciła racji bytu dlatego, że ten czy inny listonosz pije – tak samo Kościół (choć jego personel robi niekiedy rzeczy znacznie od picia gorsze) ma sens i jest mnie (a w teologicznie nam wszystkim) bardzo potrzebny. Nikt nie obiecywał przecież, że moja wspólnota będzie wolna od patologii.
Wierzę natomiast obietnicy samego Szefa, że jeśli będę podążać zgodnie z drogowskazami wytyczonymi przez tę nieidealnie funkcjonującą wspólnotę, to dojadę w miejsce, gdzie złem nie będę musiała się przejmować – bo ono zwyczajnie nie może tam istnieć.
Ppp
Świetny artykuł. Paradoksalnie, ten, kto odszedł i wrócił może być lepszy od tego, co ze strachu, bezmyślności lub przyzwyczajenia nigdy nie odszedł – bo jest bardziej świadomy.
Pozdrawiam.
Hannah
Pięknie to Pani opisała, naprawdę pięknie. Myślę, że utorzsamiam się z większością tej treści. Najbardziej chyba z tą modlitwą. Ja modlilam sie słowami: „Boże, jezeli jesteś,w co wątpię zmiłuj się nademną” Ja też mam ostatnio duże kryzysy i dziękuję Bogu za nie, bo myślę ze duzo mi dały. To pozwala nabrać oddechu i rozejrzeć się dookoła. Bóg mówi: zastanów się nad swoją wiarą, dojdz do tego co chce Ci pokazać. Nie musimy wierzyć jak ślepe owce. Ostatnio postawilam sobie (a raczej coś we mnie wzbudziło) w wątpliwość NPR i cała katolicką etyke seksualną. Nie zgadzam się z elememtami humamae vitae i myślę, że stanowczo za mało się o realnych problemach małżeńskich. NPR jest przedstawiany jak propaganda, pokazuje się idealne wykresy cyklu i mówi jak to łączy i upoeksza małżeństwo. Ale nie zaprasza się małżeństw dla ktorych NPR nie przemawia, ktorzy mają z nim ogromny problem. I mam wrażenie, że w ogóle Kościół na ten temat nie chce podejmować dialogu. W samym humanae vitae jest napisane, ze antykoncepcja jest nie dopuszczlna nawet jeżeli sa powody, które za tym przemawiają. Czy nawet jezeli kobieta może umrzeć przez ciążę! I jaką ofertę ma Kościół dla małżeństw które z przeróżnych przyczyn nie mogą stosować NPR: opcją dla nich jest wstrzemięźliwość… Niby Kościół katolicki, czyli powszechny, ale jednak coraz czesciej mam wrażenie, ze bardziej dla elity z pracą od 7.00 do 15.00. I nie widzę też próby dotarcia Kościoła do tych „maluczkich” .Kk ogłasza sobie nauki, ale czy interesuje go aby dotarły one do ludzi ( tych prawdziwych, z pracą w hurtowni lub w kuchni, bez telogicznego wykształcenia). No chyba nie skoro piszę wielostornicowe traktaty o seksualności, jezykiem zimnym, sztywnym i niezrozumialym. Kto zna papieskie encykliki? Czy Kościół boi się, ze jak je ludzie przeczytają ze zrozumieniem to się od niego odwrocą?
Pamiętam również o tym, ze przecież nasz Bóg urodził się wśród bydła. I mniejszy lub większy smrodek w Kosciele zawsze będzie.
Kiedyś się zachwycilam ks. Piotrem Pawlukiewiczem, potem Szymonem Hołownią i o. Adamem Szustakiem, a teraz zachwycam się katolicką lewicą, fminizmem katolickim.
Tamte postacie juz dla mnie mniej znaczą (poza Panem Hołownia, jego czesto czytam) popchnely moj mózg i ducha do przodu. Nadal ich szanuje, ale czuje, ze juz daly to co dac powinny. Mam małe feministyczne zastrzeżenia co do ks. Pawlukiewicza?.
Moim odkryciem roku i w ogóle życia jest magazyn Kontakt. Same mmm.. pyszne artykuły w nim. Chyba sama najtłustsza śmietanka intelektualna tam pisze.
A moją nadzieją i jednoczesnym rozczarowaniem jest strona na fb „Ostatnia ławka”. Poczytałam pare postów i komentarzy i okazało się, że to niższy poziom niż myślałam ( głównie o komemtarze mi chodzi).
Ale Pani jak coś trzyma poziom i to wysoki.
Pozdrawiam i prosze o przebaczenie za tak dlugi komentarz, pozdrawiam serdecznie??
Angelika Szelągowska-Mironiuk
Ależ Pani komentarz jest budujący! 🙂
Niektóre z Pani wątpliwości również nie są mi obce.
Bo.
Mam te same wątpliwości co do etyki seksualnej. Zapraszam na forum naturalne metody.fora.pl miejsce bez ideologii ? mój kryzys właśnie od ślubu i npr się zaczął i dotąd całkiem nie skończył.
A artykuł o Angeliki bardzo dobry.
Hannah
*UTOŻSAMIAM oczywiście ??
Paweł N.
Bardzo dobry tekst. Daje wiele do myślenia, zwłaszcza że częściowo przeszedłem podobną drogę. Pozdrawiam
Tetrohydrotifen
Gdy pozna się do tego inne wyznania i nie skupia wyłącznie na jedynej słusznej prawdziwości głosu Kościoła czy jak inni mówią kleru to dochodzi się do wniosku, że jedynym wyznacznikiem wiary jest Pismo święte. Niestety aby je rozumieć właściwie to nieuniknione jest odejście od Kościoła rzymskokatolickiego bo kto pływa w basenie całe życie to nawet nie wie, że w ogóle jest w basenie. Ponadto informacje, w które go zaopatrzył Kościół nijak się mają do tego co przeczyta w Piśmie.Dlatego księża tak często mówią o tym, że wiara jet ciężka, to wielka tajemnica wiary. Gdyby Bóg chciał żeby wiara była tajemnicą to nie powstałaby Biblia i nikt by o niej nie mówił. Uważam, że przed Kościołem rzymskokatolickim jeszcze jest długa droga napraw i pokuty. Nie chodzi mi o to co osobiście wyrabia kler lecz jakich manipulacji dopuszczają się w wierze (tylko nie wiem w imię czego). Wystarczy przeczytać EPILOG z Apokalipsy i już widać ile są warte dodatkowe prawa kościelne . Nie lękajcie się , trzymam za Was kciuki, to wiara jest ważna nie co innego!!!
thorgi
Bardzo spodobał mi się ten fragment 'którym niezbyt po drodze z polską prawicą (która też ma w swoich szeregach wspaniałe osoby!)’. Nie sądziłem, że coś takiego Pani napisze ;-). Fascynuje mnie zjawisko 'katolewicy’ – zawsze miałem wrażenie, że to oksymoron. Ludzie z pod znaku 'zabrania się zabraniać’ trafiają do ciągle jeszcze wymagającego KK.
Angelika Szelągowska-Mironiuk
„Zabrania się zabraniać” to skrajna lewica, trącąca anarchią – tego chyba nie sposób pogodzić z nauką Kościoła – podobnie zresztą jak skrajnej prawicy. Natomiast różne odcienie lewicowości i prawicowości są spoko, dopóki pomysły polityczne tej czy innej partii nie zajmują miejsca dogmatów wiary 🙂
Bo.
Mam te same wątpliwości co do etyki seksualnej. Zapraszam na forum naturalne metody.fora.pl miejsce bez ideologii ? mój kryzys właśnie od ślubu i npr się zaczął i dotąd całkiem nie skończył.
A artykuł o Angeliki bardzo dobry.
Sandra
Zaintrygował mnie fragment o żywej relacji z Panem Bogiem. Aktualnie jestem na etapie szukania takiej relacji. Przeszłam już drogę pełną upadków, od zupełnego zwątpienia do odnalezienia pokoju w Kościele.
Jak można zbudować relację z Panem Jezusem?
Katolwica
Myśle, ze przede wszystkim trzeba starac się myśleć o Nim jak o realnej Osobie. Mówić Mu o wszystkim, a nie tylko „prezentować się” podczas odmawiania nabożnych pacierzy 🙂