Kiedy kilka lat temu na zajęciach z psychologii osobowości omawialiśmy koncepcję „Wielkiej piątki”, najbardziej interesujące było dla nas kontinuum introwersja-ekstrawersja. Mieliśmy wtedy mniej więcej dwadzieścia lat, więc jak większość osób, które właśnie przestały być nastolatkami, uważaliśmy, że naprawdę „wiemy już wiele o życiu”. Co więcej – byliśmy już po pierwszym roku studiów, a to przyjemnie łechtało nasze studenckie ego. Pamiętam, że z dużym zaangażowaniem dyskutowaliśmy na temat różnic w funkcjonowaniu ekstra- i introwertyków. Pomyślałam wtedy sobie, że współczesny świat jest o wiele bardziej łaskawy dla osób o skłonnościach ekstrawertycznych. Karin Ackermann-Stoletzky, autorka książki „Introwertyzm. Cicha moc” zdaje się podzielać moje zdanie, ale jednocześnie nie pozostawia introwertyków bez nadziei.
Kim nie jest introwertyk
Jedną z największych zalet „Introwertyzmu…” jest to, że obala on wszechobecne mity na temat tej cechy charakteru. Autor tłumaczy zatem, że i introwertyzm nie jest:
- chorobą – bycie osoba bardziej cichą i skupioną na swoim wnętrzu jest wariantem normy. Osoby introwertyczne mają mniejsze zapotrzebowanie na bodźce i potrzebują więcej samotności, ale to nie oznacza, że nie mogą normalnie funkcjonować w pracy czy relacjach,
- nieśmiałością – introwertyk może być nieśmiały, ale wcale nie musi. Nieśmiałość oznacza obawę przed wchodzeniem w relacje, natomiast introwertyk nie tyle się tego obawia, ile nie odczuwa zbyt silnej potrzeby zawierania licznych nowych znajomości,
- aspołecznością – nie jest prawda, ze introwertycy nie maja przyjaciół – jest wręcz przeciwnie! Introwertycy – jak pisze Ackermann-Stolenzky, przedkładają jakość nad ilość – to znaczy posiadają niewielu bliskich, ale za to ich przyjaźnie są bardzo trwałe i oparte na szczerości.
Introwertyk w dobie instagrama
Książkę Karin Ackermann-Stoletzky cenię również za to, że jest ona napisana w sposób realistyczny. Autorka nie ukazuje introwertyzmu wyłącznie jako cechy pożądanej, ale skupia się także na trudnościach, na jakie często napotykają introwertycy. Jako osoby mniej udzielające się, introwertycy mogą spotykać się z brakiem zrozumienia czy sympatii. To w pełni pokrywa się z zachowaniami ze strony innych, na które często skarżą się moi pacjenci – niektórzy nowo poznani ludzie uważają ich za zarozumiałych lub nawet niebezpiecznych, skoro wolą słuchać, zamiast mówić. Karin Ackermann-Stoletzky, na szczęście, nie daje introwertykom recepty w stylu “nie przejmuj się innymi”, lecz zachęca do pielęgnowania tych kontaktów, w których introwertyk czuje się swobodnie oraz do wykorzystywania w kontaktach społecznych swojej naturalnej wrażliwości na uczucia i potrzeby innych ludzi. Sądzę, że wykonanie proponowanych przez autorkę ćwiczeń (polegających na przykład na wypisaniu określeniu siebie na kontinuum introwersja-ekstrawersja lub stworzeniu listy osób, na które zawsze możemy liczyć) może pomóc introwertykom zrozumieć i zaakceptować siebie – nawet, jeśli w dobie krzykliwych mediów i wypolerowanych za pomocą filtrów profili na instagramie coraz trudniej jest im zachować wewnętrzny spokój.
Z dala od duchowych fajerwerków
Na szczególną uwagę zasługuje ta część książki, która jest poświęcona relacji introwertyków z Bogiem i Kościołem. Karin Ackermann-Stoletzky odnosi się wprawdzie do funkcjonowania wspólnot protestanckich, które nazywa “ekstrawertycznymi z natury”, ale myślę, że dzisiejszy katolicyzm również oferuje coraz więcej “atrakcji” dla osób lubiących, gdy wokół dużo się dzieje. Tymczasem nie wszyscy młodzi katolicy czują się komfortowo w atmosferze lednickich tańców i głośnych koncertów uwielbienia. Sama należę do grupy wierzących, którzy preferują lekturę i kontemplację (oraz Mszę trydencką, co dla niektórych moich katoziomkow jest nieustającym zaskoczeniem), niż głośne katolickie imprezy masowe. Nawet ŚDM, które bardzo doceniam, nie były zdecydowanie moim naturalnym środowiskiem, mimo że przecież moje usposobienie zdecydowanie bliższe jest ekstrawersji. Każdy człowiek ma w sobie zarówno “kawałki” intro- oraz ekstrawerczyne – a moja introwertyczna część aktywuje się właśnie w życiu duchowym. Autorka “Introwertyzmu…” uspokaja, że osoby, które nie przepadają za duchowymi fajerwerkami, również mogą wiele zaoferować swojej wspólnocie – ważne, by podejmować takie zadania, z których wywiążemy się ze starannością, bez krzywdzenia siebie samych. Modlitwa w ciszy nie jest zaś niczym gorszym od tej, która odbywa się poprzez śpiew i taniec.
“Introwertyzm…” jest książką, po którą powinni sięgnąć ci spośród introwertyków, którzy mają trudności z zaakceptowaniem siebie – bo na przykład słyszeli, że “coś z nimi nie tak”. Poleciłabym ją także pedagogom i nauczycielom, a także rodzicom – poradnik ten może pomóc im zrozumieć specyficzne potrzeby introwertyków oraz – być może przede wszystkim – uświadomić sobie, że z tymi dziećmi (czy młodzieżą) wszystko jest w porządku.
Andrzey
Nie za bardzo moją bajką są zgromadzenia modlitewne osób spod znaku Odnowy w Duchu Świętym. Nie łapię się. Ale – lubię być na tych zgromadzeniach, pośród tych osób. Kradnę od nich ile wlezie energię. Polecam!