Dokładnie dziś mijają dwa lata, odkąd – nieco zestresowani i wystraszeni wszystkim, co działo się wokół – przekroczyliśmy próg kościoła, by opuścić go już nie jako obcy sobie ludzie, ale mąż i żona ??.
Z samej uroczystości ja – Angelika – nie pamiętam zbyt wiele; napięcie zrobiło swoje. W mojej pamięci (a także wszystkich obecnych) utkwiło to, że roześmiałam się podczas wypowiadania słowa „Mężu” przy wymianie obrączek. Bo to rzeczywiście szok – nazywać w ten sposób mężczyznę, z którym „buja się” już od ośmiu lat… ?
Od tamtej pory zmieniło się bardzo, bardzo dużo. Dwa lata temu, kiedy zostaliśmy małżeństwem, ja byłam tuż przed ukończeniem psychologii (na obronę wróciliśmy z jednego z wyjazdów podczas miesiąca miodowego, kiedy to rozbijaliśmy się po Europie, po czym kontynuowaliśmy wojaże ✈, i na IV roku polonistyki, a moja sytuacja zawodowa była, delikatnie mówiąc, niestabilna. Kacper miał stabilną pracę i niestabilny emocjonalnie samochód, kupiony „na szybkości” po tym, jak konkretnie uszkodziłam poprzedni. Próbował też gorączkowo wykończyć mieszkanie, które otrzymaliśmy w ślubnym prezencie (to, co elegancko nazywa się „stanem deweloperskim”, to przecież zwykłe, białe ściany, które trzeba „urozmaicić” wstawieniem łóżka, prysznica czy zmywarki…). Oboje bardzo tego ślubu chcieliśmy, ale jednocześnie było w nas mnóstwo obaw – czy uda nam się naprawdę dorosnąć? Może trzeba jeszcze poczekać? Ogarnąć swoje życie i dopiero brać się za zabawę w dom? Ale jednak klamka zapadła – przyrzekliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość. Wyrażenie „miłość do grobowej deski” nabrało nowego, realnego wymiaru.
Nie powiem, że nie było się czego bać. Było. Podczas codziennego życia warzymy koktajl z cierpliwości, wyrozumiałości, zachwytu sobą nawzajem, a czasem również wściekłości na rzeczywistość, frustracji wywołanej przyziemnymi sprawami. Czułe patrzenie sobie w oczy trzeba połączyć z ogarnianiem logistyki codzienności.
Dziś, dwa lata od jednego z tych najważniejszych dni w naszym życiu, jesteśmy bogatsi o kilka odbytych podróży, parę stłuczek samochodowych, ukończone studia (jedno i drugie moje studiowanie zostało uwieńczone tytułem magistra ??), psa, którego nie jesteśmy w stanie czegokolwiek nauczyć, studia podyplomowe moje i Kacpra (in progress), wieczny bajzel w mieszkaniu, moją pracę w zawodzie psychoterapeuty i moje wieczne gubienie wszystkiego, Kacpra awans i kilka spalonych garnków, moją wydaną książkę i wydawanie zbyt dużej ilości pieniędzy, Kacpra chęć do rozpoczęcia przygody z blogowaniem i niechęć do aktywności fizycznej. No i, przede wszystkim, o naszą wspaniałą córkę, która „jest podobna do ojca, ale oczy ma po matce”, jak pewien znany uczeń Hogwartu ????
Dwa lata temu nasza decyzja o ślubie mogła się wydawać nieco szalona. Ale szaleństwo jest przecież wpisane w istotę miłości. Egzaltacja? Nie. Najprawdziwsza prawda!
W naszym życiu jest zarówno miód, jak i dziegieć. Ale jedno i drugie pijemy razem.
I za to dziękujemy codziennie Szefowi. ?
Dziegieć i miód, czyli refleksje w dniu drugiej rocznicy ślubu
Będzie trochę osobiście, ale okazja temu jest nie byle jaka!