Gdybym miała mieszkać w jakimś innym polskim mieście, niż w Łodzi (którą darzę szaleńczą miłością), to z pewnością wybrałabym Kraków. Była stolica kojarzy mi się z zagłębiem katolickiej (i nie tylko) inteligencji – wszak to właśnie tam znajduje się siedziba „Tygodnika Powszechnego”, tam znajduje się WAM (proszę, wybaczcie ten rym częstochowski), no i redakcja Deonu. Jeśli więc Facebook podpowiada mi, że wkrótce odbędzie się spotkanie z ciekawym człowiekiem Kościoła, to niemal zawsze miejscem wydarzenia jest Kraków, w którym spędzam tylko dwa dni w miesiącu – a dni te są na maksa wypełnione zajęciami kursu psychoterapii. Kiedy więc zobaczyłam, że tym razem spotkanie z arcyciekawą personą odbędzie się w Łodzi, moje serce zabiło szybciej. W życiu można odpuścić wiele rzeczy, ale z pewnością nie spotkanie z Zuzanną Radzik.
Postanowiłam opowiedzieć Wam, do jakich wniosków doszłam (lub jakie sobie przypomniałam) po spotkaniu z ikoną polskiego katofeminizmu oraz lekturze „Emancypantek”.
To, że bliski jest mi feminizm i nie odnajduję się w prawicowym dyskursie, nie sprawia, że jestem eklezjalnym dewiantem. Mogę być w Kościele kobietą – a przede wszystkim człowiekiem – takim, jakim jestem naprawdę – bez udawania, że odnajduję się w obcej mi wrażliwości. Spotkanie z panią Radzik tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że fakt powszechności Kościoła oznacza nie tylko to, że jego członkowie mówią różnymi językami w rozumieniu lingwistycznym, ale także to, że nie muszę fundować sobie przeszczepu mózgu na bardziej prawilny. Nie chcę jeździć na rekolekcje „stanowe” dla kobiet. Nie zgadzam się z tym, że fakt posiadania macicy ma determinować mój sposób przeżywania wiary. Nie muszę – i nie będę! – wciskać się w gorset cichej pani domu, która czyta „Gościa Niedzielnego” i głosuje na PiS, aby czuć się w Kościele jak u siebie. Oh, wait – przecież ja jestem u siebie. Jestem w swoim domu.
Będę pytać, poddawać pod wątpliwość i pyskować, ile wlezie. Jak stwierdziła autorka „Emancypantek”: katoliczki to nie księżniczki. Pokora nie oznacza braku krytycznego myślenia, lecz raczej trwanie w Kościele także wtedy, gdy dzieje się w nim źle. Model kobiety biernej i słabej, która czeka w wysokiej wieży na swojego księcia, który będzie za nią myślał i podejmował decyzje, wcale nie wywodzi się z Ewangelii. Kobiety, o których pisał w listach św. Paweł i te, które przyjmowały śmierć za wiarę na rzymskich arenach, nie były lolitkami, lecz pewnymi swoich racji, silnymi jak stal ludźmi. Zgadzam się z Zuzanną, że opisy męczeństwa pierwszych chrześcijanek ocierają się o soft (lub nie soft) porno – ale wynika to nie z natury tych dzielnych niewiast, lecz faktu, że opisy te tworzyli mężczyźni z literackimi ambicjami i – niekiedy – zbyt bujną wyobraźnią. Starożytne chrześcijanki raczej nie przypominały Ligii z „Quo vadis?”, która na kartach powieści jawi się głównie jako bierny obiekt seksualny i którą Sienkiewicz uczynił nieprzytomną, piękną i nagą w chwili starcia z bykiem. „Wzorem” takiej kobiety jest samoświadoma i nieugięta Perpetua, która przed śmiercią pisze o swoich emocjach, spotkaniach i ojcem i o swojej wierze. Chrześcijanki wszystkich wyznań nie są wezwane do omdlewania na widok mężczyzny i kompulsywnego sprawdzania, czy ich spódnica ma odpowiednią długość, lecz do siły i odwagi.
Moja maryjność wcale nie jest protestancka – jest jak najbardziej spoko w ujęciu katolickim. To, że sto lat temu moje praprababcie widziały Maryję jako kobietę idealnie wpasowującą się w model patriarchalny (a późniejsze katolickie feministki Ją z tego powodu odrzucały), to nie znaczy, że ja, katoliczka żyjąca w XXI wieku, mam postrzegać Jej postać tak samo. Prawdą jest, że przełomem w moim poznawaniu Miriam było doświadczenie ciąży i wczesnego macierzyństwa (pisałam o tym tu: https://katolwica.blog.deon.pl/2018/05/30/poza-blekitem-i-infantylnym-usmiechem-moja-droga-do-maryi/). Ale nadal Maryja jest dla mnie przede wszystkim wzorem człowieka, a nie tylko matki. I jeśli takie postrzeganie pierwszej chrześcijanki w dziejach będzie bardziej powszechne, to cała teologia sporo zyska. Czas, abyśmy zrozumieli, że uniwersalne prawdy mogą być wyrażane nie tylko przez męską postać.
Kościół ma stałe fundamenty, ale jednocześnie jest żywym organizmem, w którym wiele rzeczy się zmienia. To, że dziś na nas – lekko lewicujących katolików – patrzy się z niedowierzaniem, politowaniem lub agresją, nie oznacza, że tak będzie zawsze. Być może za jakiś czas katolicki feminizm (i to nie tylko ten w wykonaniu JPII) wejdzie do mainstreamu, a katonacjonalizmy i szowinizmy zajmą miejsce w katakumbach. Na wczorajszym spotkaniu było obecnych dwóch młodych księży, którzy zadawali mądre pytania i nie wzdrygali się na dźwięk słowa „gender”. Jeden z nich przytoczył nawet interpretację swojej znajomej, która uważa, że w starożytności wybór dziewictwa był dla chrześcijanek tym, czym dla dzisiejszych kobiet kariera zawodowa – sposobem na zachowanie niezależności i wyłamanie się ze schematu. Nie zgadzam się z tą interpretacją w stu procentach, ale nie w tym rzecz – chodzi o to, że dwóch młodych duchownych nie boi się tego rodzaju refleksji. Należy zatem z nadzieją patrzeć w przyszłość!
Aby w Kościele nastąpiła bardzo dobra zmiana, musimy pozbyć się mentalności konsumenckiej. Churching i ocenianie, w którym kościele kazanie zasługuje na pięć gwiazdek, a w którym na trzy, to zdecydowanie za mało, aby coś drgnęło. My, wierzący, musimy działać, dzielić się ze wspólnotą swoimi umiejętnościami i możliwościami, a kiedy coś idzie źle – nie milczeć, tylko czym prędzej reagować. W tym kontekście przypomnę, że fakt krytyki niektórych aspektów kościelnej rzeczywistości to nie wyraz wrogości wobec KK, ale troski o jego przyszłość. Jestem przekonana, że za kilkadziesiąt lat nasza wspólnota będzie mniej liczna, ale osoby, które będą przychodziły na msze, nie będą wymykały się po niej jak najszybciej do domu, lecz po liturgii będą dyskutowały o Bogu, teologii oraz duchowości. Jeżeli czujemy się we Wspólnocie jak klienci, którzy biorą to, co jest w ofercie tego czy innego kościoła, to jest to prosta droga, by porzucić Kościół (i często wiarę), gdy postępowanie tego czy innego księdza zaczyna być niegodziwe. Jednym z wyzwań, które stoją przed katolikami XXI wieku jest wzięcie na siebie odpowiedzialności za Kościół i przyswojenie, że ów poobijany, grzeszny i będący w wiecznym kryzysie Kościół to właśnie my.
zykes
W Piekle znajdzie się wszystkie cnoty za wyjątkiem pokory, a w Niebie znajdzie się wszystkie wady za wyjątkiem pychy – pani pyskata, wulgarna i prymitywnie rozumująca.
Siuśmajtkowy rewolucjonizm czyli dokladnie katolewacka gangrena w konlejnym stadium rozkwitu.
Maciej Meller
Człowieku, przeczytaj jeszcze raz swój komentarz: pomyśl! Agresja zamiast refleksji nie ma nic wspólnego z Niebem. Z całą pewnością! wygląda na to (nie wiem, czy tak jest), że brakło Ci argumentów, więc piszesz to, co piszesz. Pozwól, że zacytuję: „Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?”
zykes
pyskata:
> Będę pytać, poddawać pod wątpliwość i pyskować, ile wlezie.
wulgarna:
> Najpilniej strzeżona tajemnica świata: życie to gówno.
> Wypierdol córkę w kosmos
> Pierdol system – padnij komuś w ramiona
(blog autorki: https://zelbeton.wordpress.com/2017/09/)
> prymitywnie rozumująca
całość: rozumienie czym jest „intelekt”, rewolucyjna roszczeniowość, oczywista sprzeczność lewackiego rewolucjonizmu z Chrześcijaństwem, wykolejona intelektualnym potworkiem lewackiego „intelektu”, który rozumie swoją rolę markistowsko, czyli jako pyskowata roszczeniowość w imię aktualnego „proletariatu” w jednym szeregu ze stadem podobnie „myślących”, a nie jako imperatyw odkrywania prawdy materialnej o zjawiskach z otaczającej rzeczywistości.
thorgi
Zykes wg mnie napisał zbyt mocny komentarz jak na katolicki portal. Z drugiej strony faktycznie nie wiem jak połączyć te 'lewoskrętne’ historie Pani Angeliki z KK…
Katolwica
Ale co dokładnie nie wie Pan jak pogodzić? Przecież to, ze katoliczki wcale nie musza być bierne i słabe, to właśnie wynika z KK, który ceni odwagę. Pozbycie się mentalności konsumenckiej tez jest czymś, o co Kościół zabiega. Nic, co tutaj napisałam, nie jest sprzeniewierzeniem się nauce KK, lecz dzieleniem się indywidualnym duchowym i intelektualnym doświadczeniem.
Kacha
Dlatego właśnie potrząśnięcie KK dobrze powinno mu zrobić: bo zbyt proste i „jedynie prawdziwe” stały się te połączenia prawicowej narodowo-katolickiej ideologii z katolicyzmem. Kościół powinien być powszechny – dla wszystkich, którzy traktują życie jako wędrówkę do Boga, bez względu na poglądy na temat płci, polityki, historii. Jezus był totalnie niezależny od tych wszystkich poglądów, praw, zasad. Był niesamowicie otwarty na każdego człowieka i robił wiele rzeczy wbrew temu, co powszechnie było uważane za sprawiedliwe czy słuszne. Osobiście jestem zafascynowana tą rewolucyjnością Jezusa. Popieram ludzi, którzy wychodzą poza schematy, by posiać trochę pozytywnego fermentu, bo do tego wezwał nas Chrystus, o tym też mówi Franciszek. Pozdrawiam.
zykes
@Kacha
Szklane paciorki niejednokrotnie wykazały swoją zaniewalającą siłę wobec umysłów na niskim poziomie rozwoju.
Rewolucyjny romantyzm jest wyjątkowo silnie zniewalającym szklanym paciorkiem.
thorgi
Mnie najbardziej dziwi, to że tych rewolucji trochę już było. Owoce ich, jakie są każdy widzi… No, ale cóż każda epoka ma swoje rewolucje lub herezje 😉
zykes
Pani dokładnie konsumencką mentalność i to w jej roszczeniowych stanach „należy mi się!!!” prezentuje, zaś Pani wywody stoją w natychmiastowej sprzeczności z „Kto z Was chce być największym spośród wszystkich niech się stanie sługą.”
Pani indywidualne doświadczenie są wielokrotnie już przerabianymi błędami z przeszłości, o których gdyby Pani zamiast pompować się lewackimi chciejstwami w fałszymym przekonaniu, iż to „intelektualizm”, tylko używała umysłu do poznania, w tym historii, to by Pani wiedziała.
Niestety żyjemy w durnych czasach, których każdy nieuk jest rozzuchwalany zewsząd (w tym także ze strony Kościelnej) do obnoszenia się ze swoim nieuctwem i wypyskowania sobie dlań szacunku jak dla nobliwego namysłu.
Kasia
Jestem kobieta ale musze powiedziec ze Zykes ma racje. Mieszkam w Niemczech i tu te postulaty juz wprowadzono i co? Koscioly puste, powolan tez brak. Przewidywalismy ze za pare lat i nasza parafie polacza w megaparafie ale okazalo sie ze stanie sie to juz w tym roku… W poprzednim miejscu gdzie mieszkalam moja parafie zupelnie zamknieto.
Niestety ale te „Koscielne rewolucje” to rzeczywiscie juz bylo i nie tedy droga. Ma racje Ratzinger, ktory poczatkowo wspierajac taki sposob myslenia z wiekiem doszedl do wniosku ze to nie Kosciol musi sie zmienic, ale my sami – poprzez pokorna modlitwe – inaczej Kosciol nie ma przyszlosci.
niebodlagrzesznikow
Pani Angeliko,
zgadzam się z Panią, że wszyscy współtworzymy Kościół – naszą wiarą, ale też naszymi umiejętnościami, talentami, pod warunkiem, oczywiście, że jakoś je w kształtowanie Kościoła angażujemy. Nie przepadam za Pani nieco wojowniczym stylem pisania 😉 ale co do meritum – zwykle mam podobne zdanie. Jak choćby co do przewidywanej liczebności wiernych Kościoła katolickiego. Nie chciałabym, żeby nasza wspólnota się kurczyła liczebnie, ale już się tak dzieje i raczej nie mam złudzeń, że ten proces nagle się odwróci. Dlatego staram się zaszczepiać w ludziach chęć wchodzenia w głąb wiary, stawiania pytań Bogu i Kościołowi, dzielenia się swoim doświadczeniem i słuchania (czytania) doświadczeń innych ludzi. Bez lęku, w dużym zaufaniu. Niech przynajmniej ci, którzy zostaną, mają otwarte kochające serca.
Feministka? Hmmm… Ostatnio zostałam tak nazwana i w zamyśle autorki tego określenia nie miał to być komplement. Sama nigdy nie określałam się w ten sposób. Po prostu, nie miałam takiej potrzeby. Teraz się zastanawiam.
Pozdrawiam serdecznie
Katolwica
Dziękuje za Pani mądry komentarz 🙂 myślę, ze spadek liczebności wiernych może nas nieco wyleczyć z tryumfalizmu i pomoc skupić się na formacji duchowej. Co do feminizmu – mysle, ze kłopot Kościoła z feminizmem polega między innymi na tym, ze najbardziej znane polskie feministki popierają np. prawo do aborcji na zadanie czy in vitro. Dobrze nam jednak zrobi rozróżnienie między poglądami konkretnych osób od całości ruchu feministycznego, który jest baaaardzo różnorodny. My z Kacprem określamy się jako feminiści (choć oczywiście nie postulujemy niczego, co jest jawnie sprzeczne z KKK itd) , za co oczywiście i tak dostajemy po głowach pałką kościelnej prawilnosci 😉 pozdrawiam Panią ciepło!
Andrzej
Ughmmm, te etykietki. Moja Mama była kobietą i moja Żona też. Więc, jeśli już – to ja też jestem feministą. Podejrzewam – bardzo różnym od wielu innych, a już na pewno od tych z „czarnego protestu”. W każdym razie jeśli dostaje Pani „pałką kościelnej prawilności”, to nie sądzę, by to była kościelna prawilność. Kościelna prawilność nie używa pałki 🙂 Mnie Pani poglądy, różne tu i ówdzie od moich, kompletnie nie przeszkadzają, a bywa, że – też tu i ówdzie – inspirują. Pozdrawiam serdecznie
Andrzej
I – jeszcze o jednym. „To, że dziś na nas – lekko lewicujących katolików – patrzy się z niedowierzaniem, politowaniem lub agresją, nie oznacza, że tak będzie zawsze”. Będzie tak zawsze, bo przecież różnorodność spojrzeń nie zostanie usunięta z upływem czasu (mam nadzieję). Zresztą, wielu patrzy z niedowierzaniem, politowaniem lub agresją na „cichą panią domu, która czyta „Gościa Niedzielnego” i głosuje na PiS”. Przyglądajmy się więc sobie i – próbujmy zrozumieć wzajemnie, czy może nawet (o zgrozo:) zaakceptować. Ale, tak w ogóle, takie dialektyczne opcje zawsze mają podwyższone ryzyko wykluczenia. Serdecznie Panią pozdrawiam. Pani pisanie jest inspirujące, warte dyskusji. Ważne.